Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Znajdę ci żonę / Czułe serce czyni cuda
Zajrzyj do książki

Znajdę ci żonę / Czułe serce czyni cuda

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-9497-3
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyHired by the Forbidden ItalianReturn of the Outback Billionaire
TłumaczBarbara BryłaPiotr Błoch
Język oryginałuangielski
EAN9788327694973
Data premiery2023-07-19
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Znajdę ci żonę" oraz "Czułe serce czyni cuda", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Po śmierci żony włoski milioner Niccolo Ferri został sam z sześcioletnią córką. W opiece nad dzieckiem pomaga mu ciotka. Gdy musi pilnie wyjechać do rodziny, Niccolo zgadza się zatrudnić jej przyjaciółkę. Na spotkanie przychodzi młoda i piękna Sophie Baker. Niccolo uświadamia sobie podstęp ciotki, która zawsze zachęcała go, by się ponownie ożenił. Postanawia nie szukać nikogo innego i zabiera Sophie oraz swoją córkę na zaplanowany wcześniej rejs…

Judah Blake chce odzyskać rodzinną ziemię i tylko dlatego zamierza poślubić obecną właścicielkę, Bridie Starr. Dopiero później dowiaduje się, że jego pochopny krok był niepotrzebny. Bridie ma dług wdzięczności u Judaha, a poza tym jest w nim zakochana, więc i tak oddałaby mu tę ziemię. Namawia jednak Judaha, by na razie nie dementowali informacji o ślubie. Ma nadzieję, że gdy będą spędzać razem więcej czasu, staną się sobie bliscy…

 

Fragment książki

– Przykro mi, Nicky, ale nie mam wyboru. Twój papa nie może chodzić z nogą w gesso, gipsie, czy jak tam chcesz to nazwać. Twoja mama jest wytrącona z równowagi. Potrzebuje mnie.
Mający na głowie mnóstwo pracy, stos raportów do zaakceptowania i misterną, monumentalną wielomiesięczną transakcję, zbliżającą się do długo oczekiwanego finału – nie wspominając o sześcioletniej córce, która właśnie rozpoczynała wakacje – Niccolo Ferri dwa wieczory wcześniej wpatrywał się w swoją ciotkę, stojącą w drzwiach ze spakowaną walizką i z trąbiącym na dziedzińcu jego londyńskiej rezydencji taksówkarzem, z czymś zbliżonym do przerażenia na twarzy.
Owszem, jego ojciec miał wypadek na motorowerze, na którym, przed czym Niccolo go ostrzegał, pędził jak szalony po ulicach Rzymu. Ale dlaczego, do diabła, jego ciotka, tu w Londynie, musiała nagle jechać tam niczym jakaś siostra miłosierdzia Florence Nightingale? O ile się orientował, nie miała żadnych kwalifikacji na pielęgniarkę.
Odkąd jego ojciec zleciał trzy dni wcześniej z motoroweru, Niccolo codziennie telefonował do matki i Anna Ferri z pewnością nie sprawiała wrażenia zrozpaczonej kobiety, desperacko potrzebującej pomocy siostry. Odrzuciła jego propozycję zorganizowania całodobowej opieki medycznej w ich willi w Toskanii, nie kłopocząc się nawet, by wysłuchać go do końca. Więc co takiego się wydarzyło w ciągu dwudziestu czterech godzin, co zmuszało jego ciotkę do nagłego wyjazdu w najgorszym możliwym dla niego momencie?
– Potrzebuję cię tutaj – powiedział jej wtedy. – Annalise zaczyna jutro wakacje i nie ma mowy, żebym znalazł kogoś do opieki dla niej w tak krótkim czasie. Wątpię, czy w agencji wyczarują ni stąd ni zowąd odpowiednią kandydatkę.
– Nie śmiałabym zostawiać cię na lodzie, Nicky. – Słowa ciotki tak były przesiąknięte żarliwością, że Niccolo aż się zatrząsł z podejrzliwości. – Mam dla ciebie właśnie taką panią.
Dał za wygraną, bo po prostu nie miał wyboru. Darzył ogromnym szacunkiem i sympatią swoją ciotkę, jedyną siostrę matki i żywiołową istotę, która przez lata podróżowała po świecie. Co jakiś czas przyjeżdżała do ich maleńkiego mieszkania na ósmym piętrze w bloku na podupadłym osiedlu, czasem na całe tygodnie, wnosząc ze sobą kuszący powiew przygody. W dzieciństwie Niccolo obserwował, jak twarz jego matki rozjaśniała się, ilekroć Evalina przekraczała ich próg, a ojciec śmiał się w głos, zapominając o troskach.
Podczas gdy rodzice wiedli pracowite życie, Evalina rzuciła się z zapałem w wir podróży, pragnąc się dobrze bawić. Była towarzyska, czarująca i obrotna, co pozwalało jej znajdować pracę wszędzie tam, dokąd zaprowadziły ją jej nogi wędrowniczki.
Z czasem Niccolo oczywiście przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, że brak pieniędzy ograniczający życie jego rodziców dotknął również ciotkę i wylądowała w tym samym miejscu, nawet jeśli sceneria po drodze była nieco inna. Przyglądał się, jak ojciec ciężko pracował, a mimo to, bez dyplomu uniwersyteckiego, nigdy nie doczekał się awansu w warsztacie samochodowym, w którym pracował, gdzie krewni i powinowaci właściciela liczyli się bardziej niż jego wrodzony talent i intelekt, a odpowiedni akcent zapewniał ciepłą posadkę. Jako imigrant, ojciec całe życie harował, dopóki trzy lata wcześniej jego serce nie uznało, że stres jest trochę za duży i wysłało mu ostrzeżenie. Zawsze dumnie odrzucana pomoc, którą Niccolo oferował od chwili, gdy zaczął zarabiać poważne pieniądze, została w końcu przyjęta.
Rodzice żyli skromnie i nigdy nie prosili o wiele, a jaką otrzymali nagrodę? Czy się kochali? Tak. Czy byli szczęśliwi? Tak. Cieszyli się swoim towarzystwem i rozkoszowali się drobnymi przyjemnościami. Ale czy Niccolowi to wystarczało? Po tysiąckroć nie. A ciotka? Tak żywiołowa, tak piękna za młodu, niezależna i bystra... Pod sześćdziesiątkę, gdy jej ekscytujące życie wędrowca zbliżało się do nieuchronnego końca, gdzie wylądowała? Bez dyplomu? Bez żadnych koneksji? Dokąd doprowadziły ją te wszystkie emocje? Do życia bez żadnego finansowego zabezpieczenia.
Obserwując ich wszystkich, kiedy dorastał, Niccolo przyswoił sobie wiedzę, której nawet nie był świadomy. Obdarzony wrodzonym talentem akademickim, wiedział, co robić. W wieku jedenastu lat otrzymał stypendium prestiżowej prywatnej szkoły i przez lata przekonał się, jak władza, bogactwo i przywileje wpływają na życie człowieka. Widział, jak ludzie, którzy mieli zaledwie ułamek talentu i bystrości jego ojca, prosperowali, ponieważ mieli odpowiednie wykształcenie i zaplecze. Zrozumiał, że pieniądze i władza to nie tylko dom i wakacje. Pieniądze i władza kupowały wolność od niepewności, której doświadczył we własnym domu. Była tam miłość i silne więzi rodzinne, ale jego dręczył niepokój o to, co może przynieść jutro.
Już w młodym wieku postanowił więc, że nigdy nie będzie się musiał martwić o jutro. Błyskotliwa kariera w Oxfordzie sprawiła, że po dyplomie był rozchwytywany, ale spośród polujących na niego firm wybrał tę najmniej obiecującą, na której mógł odcisnąć najsilniejsze piętno, ponieważ znajdowała się w stanie upadku. Spędził tam trzy lata, by to zmienić. Pierwszego dnia poprosił o akcje firmy i ułamek pensji, którą mu proponowano. Kiedy stamtąd odchodził, jego udziały warte były fortunę, a on zaczął inwestować każdy zarobiony grosz, maczać we wszystkim palce i podejmować ryzyko, na które nikt inny by się nie odważył. Był jak Midas – wszystko, czego dotknął, zamieniało się w złoto. I z tym złotem był w stanie ochronić rodziców i ciotkę przed owym niepewnym i zatrważającym jutrem. Jeśli popełnił jeden błąd… Pomyślał jednak o córce i odsunął od siebie przykre wspomnienia.
Evalina powiedziała mu, że ma dla niego odpowiednią kandydatkę. Bardzo miłą, jak powiedziała, godną zaufania, kogoś, kogo poznała na działce. Co ważniejsze, Annalise także ją poznała, kiedy spędzały tam kilka tygodni temu weekend.
Teraz, gdy jego ciotka zniknęła, odczuwał ulgę, że nie zostawiła go jednak na tak straconej pozycji, jak się obawiał. To, że owa pani była jej zaufaną przyjaciółką z działki i poznały się już z jego córką, w pewien sposób rekompensowało prawdopodobny brak formalnych kwalifikacji.
Całkowicie ufał osądowi ciotki. Zrządzeniem losu zamieszkała w jego domu, gdy jej nogi przed pięcioma laty zaczęły protestować przeciwko ciągłym podróżom. Właśnie wtedy, gdy Niccolo potrzebował kogoś do pomocy, pozostawiony sam z niemowlęciem po przedwczesnej śmierci żony. Evalina wprowadziła się do niego i przejęła opiekę nad Annalise, która wypełniła pustkę w jej życiu, ponieważ sama nigdy nie miała własnego dziecka.
Niccolo był jej ogromnie wdzięczny. Od ślubu jego życie potoczyło się w szybkim tempie. Małżeństwo... ojcostwo... rozwód nastąpiły w ciągu dwóch i pół roku – i był to dla niego czas udręki, wyrzutów sumienia i żalu, opromieniony jedynie istnieniem córki. A potem, zaledwie osiem miesięcy po rozwodzie, Caroline zginęła za kierownicą swojego porsche, które prowadziła – jak wykazało dochodzenie – z nadmierną szybkością i ze zbyt dużą dawką alkoholu w organizmie. Nie miała żadnych szans, kiedy w ulewnym deszczu straciła kontrolę nad kierownicą.
A więc tak, był ogromnie wdzięczny swojej ciotce za to, że przy nim trwała. We właściwym czasie, we właściwym miejscu i niezłomna niczym skała na wzburzonym morzu. Więc owa pani, którą zarekomendowała? To mogło wypalić.
Jego ciotka była po sześćdziesiątce, więc przypuszczał, że jej przyjaciółka jest w podobnym wieku. Niewątpliwie odpowiednio wysokie wynagrodzenie również ułatwi sprawę. Z tą myślą spojrzał na zegarek i zamówił kolejnego drinka, ledwie zerkając na schludnie ubranego kelnera, który pospiesznie przyjął zamówienie. W tej eleganckiej pięciogwiazdkowej winiarni, kiedy jego córka nocowała u jednej ze swoich koleżanek, miał przeprowadzić rozmowę z panną Baxter, wyjaśnić jej, czego się od niej oczekuje, i zapewnić ją, że większa część jej wynagrodzenia zostanie przelana na konto bankowe, jak tylko zakończą satysfakcjonujące spotkanie. Był całkowicie pewien, że ktoś, kogo poleciła jego ciotka, będzie bardziej niż odpowiedni do tej roli. Evalina ubóstwiała Annalise i nigdy nie zasugerowałaby kogoś, do kogo nie miałaby absolutnego zaufania. Ale mimo to...
W poważnych sprawach Niccolo nigdy nie ryzykował. Koleżanka z ogródka działkowego jego ciotki mogła być pełna ciepła jak patchworkowa kołdra i poczciwa, ale nadal zamierzał pokazać jej, kto tu rządzi i zapewnić – czy była zaprzyjaźniona, czy nie – że będzie miał na nią oko. Chodziło przecież o jego córkę. Zerknął ponownie na zegarek i zmarszczył brwi. Miała pięć minut, żeby dotrzeć do winiarni i usiąść naprzeciwko niego przy stoliku. Nierzetelność, jeszcze przed przystąpieniem do pracy, nie zrobi dobrego wrażenia. Zerkając po raz kolejny na swój rolex, rozsiadł się z telefonem przed oczami i zaczął przeglądać mejle.

Sophie Baxter dotarła zdyszana do winiarni na kilka sekund przed czasem. Odbyła właśnie kolejną przeciągającą się rozmowę z bankiem, a potem zadzwonił agent nieruchomości z pytaniem o jakieś dokumenty, co wyprowadziło ją z równowagi, bo nie miała pojęcia, gdzie ich szukać... Od tak dawna borykała się z chaosem i rozpaczą po śmierci rodziców, a jednak zjawiła się tu teraz, bo nagle wydarzyło się coś, czego nie mogła przewidzieć. Evalina, jej urocza sąsiadka z działki, którą udało jej się zdobyć siedem miesięcy wcześniej dzięki łańcuszkowi przyjaciół, zwróciła się do niej z zaskakującą ofertą, jaka nie mogła pojawić się w bardziej sprzyjającym momencie. Chodziło o miesiąc pobytu w domu jej siostrzeńca w charakterze niani Annalise, jego sześcioletniej córki, którą Sophie niedawno poznała i ogromnie polubiła.
– Wiem, że to propozycja na ostatni moment, moja droga, ale wynagrodzenie będzie wysokie...
Sophie zapytała wtedy o rozmowę kwalifikacyjną – z pewnością nie zostanie zatrudniona w ciemno? Pełna niepokoju uprzedziła, że ma niewielkie doświadczenie w opiece nad dziećmi. Spędziła zaledwie kilka miesięcy u rodziny we Francji, gdzie podszkoliła swój francuski i miło spędziła czas, opiekując się dwójką ich małych dzieci. Zrobiła sobie wtedy roczną przerwę przed podjęciem studiów, ale żadnych formalnych kwalifikacji nie posiadała.
Evalina jednak machnęła na to ręką. Powiedziała, że liczy się czas, a jej rekomendacja będzie dla Niccola kluczowa, a także to, że Sophie poznała już jego córkę i się polubiły. Nie było czasu na załatwianie czegokolwiek, wyjaśniła, ponieważ musiała natychmiast wyjechać z kraju, by pomóc siostrze i szwagrowi. Miał miejsce wypadek – mnóstwo połamanych kawałków, powiedziała niejasno, nie wdając się w szczegóły. Musiało to być dla niej bolesne, a Sophie mogła jej tylko współczuć. Czuła się winna, że nie zadawała zbyt wielu pytań. Jednak możliwość zarobienia pieniędzy była zbyt kusząca, podobnie jak miejsce, w którym mogła się zatrzymać przez miesiąc do czasu uporządkowania spraw z domem. Po roku horroru, smutku i bólu, szansa na znalezienie wytchnienia wydawała się zbyt kusząca, by ją przegapić.
A więc znalazła się tu teraz na rozmowie o pracę, już jej zaproponowaną, z pracodawcą, znając tylko jego opis: Bardzo miły, obowiązkowy ojciec, pracujący po godzinach, aby zapewnić im dach nad głową. Biedny, biedny człowiek, który stracił kilka lat temu żonę. Dlatego tak ważne jest, by miał zaufanie do osoby opiekującej się jego ukochaną córeczką.
Jakie to tragiczne, pomyślała Sophie. Słowa Evaliny przywołały wspomnienia o wypadku, w którym straciła oboje rodziców. Deszczowa noc, jadąca zbyt szybko z naprzeciwka ciężarówka... i nagle ich życie się skończyło. Sophie miała wrażenie, że jej własne także się wtedy skończyło, nieco ponad rok temu, i w pewnym sensie tak było, bo wszystko, co nastąpiło później, trudno było nazwać życiem. Brnęła przez narastający horror bólu, gdy kawałek po kawałku jej świat się rozpadał. Musiała radzić sobie z problemami, które rodzice przed nią ukrywali – z kłopotami finansowymi, jakie musiały ich trawić od lat. Chronili ją, zatajając przed nią skalę ciążących na nich długów, wszystko po to, by zapewnić jej prywatną szkołę i jak najlepszy start w życiu. A potem, gdy wszystko zawaliło się wokół niej niczym domek z kart, popełniła największy błąd w życiu, szukając pocieszenia u niewłaściwego faceta.
Samo wspomnienie o tym przyprawiło ją o dreszcze. Więc chociaż nerwy dawały jej o sobie znać, gdy zatrzymała się przed szpanerską winiarnią w Mayfair, poczuła ulgę. Po raz pierwszy od miesięcy dostrzegła promyk optymizmu, więc zdenerwowała się jeszcze bardziej, zdesperowana, by nie zmarnować tej szansy.
Wciągnęła powietrze, wypuściła, znowu wciągnęła i wypuściła, policzyła do dziesięciu i skierowała się do wejścia.

Podnosząc wzrok znad czytanego raportu, Niccolo ujrzał stojącą w drzwiach kobietę. Była zadziwiająco ładna. Zaskoczyło go to, jak bardzo jej uroda blondynki przykuła jego uwagę, ponieważ zwykle w takim typie kobiet nie gustował. Podobały mu się pewne siebie seksowne brunetki z dużym biustem, mocno stąpające po ziemi realistki, nieprowadzące żadnych gierek i nigdy nieproszące o więcej, niż był im gotów zaoferować.
Jego była żona, wyrafinowana włoska piękność z długaśnym arystokratycznym rodowodem, oczarowała go swoim cichym głosem, nieśmiałością i łagodnym chłodem. Udawała trudną do zdobycia. Po czterech miesiącach, w gorączce niespełnionej namiętności – ze świadomością, że gdyby nie był tak bogaty, nie zaszczyciłaby go drugim spojrzeniem – Niccolo się jej oświadczył. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że wyrafinowanie niosło ze sobą problemy, których nie przewidział. Świeżo upieczona pani Caroline Ferri, o nieskazitelnym rodowodzie i akcencie nabytym w prywatnej szkole z internatem w Shires, była męcząco, a w końcu irytująco roszczeniowa. Wymagała ciągłej uwagi i nieustannej adoracji. Urodziła Annalise, ale macierzyństwo jej nie satysfakcjonowało. Jedyne dziecko zimnych, zdystansowanych rodziców, nie pragnęła więzi z dzieckiem, ponieważ jej rodzice sami nigdy nie nawiązali z nią takiej więzi. Niccolo, choć kierował się tak wielką ambicją, rozumiał znaczenie rodziny i od tego momentu ich życie szybko potoczyło się w różnych kierunkach. Małżeństwo zakończyło się, zanim jeszcze tak naprawdę się zaczęło, chociaż on zawsze miał podświadomie poczucie winy z powodu tego, jak szybko się rozpadło.
Potrafił wyciągać właściwe wnioski. Niczego nie obiecywać i nie mieć wielkich oczekiwań co do kobiet. W końcu chodziło tylko o zabawę i seks. To, co oczywiste, sprawdzało się. Ale kobieta kręcąca się teraz nerwowo przy drzwiach stanowiła przeciwieństwo oczywistości. Była wysoka i smukła, włosy miała zaczesane w jakiś kok i ściskała przed sobą plecak z uporem kogoś, kto odpędza złe duchy. A jej twarz... miała idealny kształt serca, z małym, prostym nosem i pełnymi, ponętnymi ustami. Jej różowy język zamigotał, kiedy zwilżyła wargi, a on doznał szoku, bo libido w ciągu kilku sekund skoczyło mu od zera do dziesięciu. Zaniepokojony, powrócił do swojego telefonu i podniósł ponownie wzrok dopiero wtedy, gdy dostrzegł cień rzucany przez kogoś po drugiej stronie stolika.

W czasie, jaki zajęło jej podejście do stolika, przy którym Niccolo siedział rozparty na krześle, wpatrując się w swój telefon, Sophie zdążyła się zorientować, że nie tego się spodziewała. Zanim przed nim stanęła, jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Chrząknęła i poruszyła się niezręcznie. W tym eleganckim lokalu czuła się jak idiotka. Ubrała się nieodpowiednio i jej wielki plecak także był tu nie na miejscu. Wiedziała, że nie powinna się tak czuć. Nigdy nie imponowały jej drogie restauracje, krzykliwe domy czy zbyt szybkie samochody, ale teraz czuła się niezręcznie i podświadomie czuła, że reakcję tę wywołał siedzący przed nią facet.
Evalina pozwoliła jej myśleć, że jej pracodawca był miłym człowiekiem w średnim wieku – oddanym ojcem i wdowcem, który nigdy nie pogodził się ze śmiercią żony. Szczegóły były skąpe, ale Sophie bez problemu dopowiedziała sobie resztę. Wyobraziła sobie niewysokiego, szczupłego włoskiego dżentelmena, ciężko pracującego, by zarobić na dobre na życie. Poprawi okulary na nosie i poprowadzi miłą rozmowę, podczas której ona zrobi wszystko, by zapewnić go, że będzie wspaniałą nianią dla Annalise. Przeprowadziła szczegółowe rozeznanie na temat tego, co można robić w Londynie z małymi dziećmi, i upchnęła w plecaku mnóstwo broszur na dowód swojego zaangażowania.
Ale ten facet... Wyglądał na tak z siebie zadowolonego, jak rekin żerujący w akwarium pełnym strzebli. Był młodszy, niż się spodziewała, może po trzydziestce, a jego twarz stanowiła wspaniałe połączenie urody i siły. Miał ciemne, mroczne oczy i kruczoczarne krótko przycięte włosy, tak że nic nie odwracało uwagi od jego surowych, oszałamiająco idealnych rysów twarzy. Evelina była smukła i drobna, ale jej siostrzeniec górował nad otoczeniem. Pod każdym względem zapierał dech w piersiach.
Nie, to zdecydowanie nie było to, czego się spodziewała, a już na pewno nie to, z czym mogłaby sobie w tej chwili poradzić.

 

Fragment książki

Posadzki z czerwonego eukaliptusa w sali balowej lśniły od połysku świeżego wosku pszczelego, którym je starannie wypolerowano, i od delikatnego blasku rzucanego przez dziesiątki zabytkowych kinkietów. Otwarto także wszystkie drzwi na wielką werandę, ryzykując wpuszczenie nocnych ciem, zachęconych tak niespotykaną ilością światła. Resztę ogromnego domostwa, znajdującego się w samym sercu farmy Jeddah Creek, pobieżnie odnowiono, odkurzono i wysprzątano na błysk, przywracając je do stanu bogatej rezydencji i kaprysu z epoki wiktoriańskiej, jakim pierwotnie było. Ktokolwiek wpadł na pomysł, by przenieść żywcem z realiów architektury angielskiej białe elementy z kutego żelaza i otwarte, niczym nieosłonięte werandy na środek australijskiego pustynnego pustkowia, charakteryzującego się występowaniem czerwonawych piasków, wiecznego kurzu, niekończącej się suszy i bezlitośnie palącego żaru słonecznego, musiał być naprawdę szalony. Chyba że pochodził z Anglii i tęsknił do świata, który nieodwołalnie zostawił za sobą. Judah Blake często zastanawiał się, ile czasu zabrało jego angielskim przodkom bolesne uświadomienie sobie, że ludzie w Australii żyli, myśleli i marzyli zupełnie inaczej.
Wrócił do domu nieco ponad tydzień temu. Jednak swobodne poruszanie się po pomieszczeniach oraz jedzenie tego, na co się ma ochotę, dodatkowo w wybranym przez siebie momencie, nadal go szokowało, ale wolał takie odczucia zatrzymać wyłącznie w swojej głowie.
Urodzony i wychowany na farmie Jeddah Creek, znał na pamięć tę surową krainę, jej wszystkie zakątki, zakamarki, cuda i pułapki. Wkrótce otrząśnie się po powrocie i odżyje.
To jego osiemnastoletni brat Reid skromnie zasugerował urządzenie imprezy powitalnej dla Judaha, ale to już Judah osobiście podchwycił tę myśl i przerobił ją na pomysł zorganizowania balu. I nie chodziło mu wcale o ciepłe, kameralne powitanie. Chciał błyskawicznie zorientować się, jak bardzo jego pobyt w więzieniu zaszkodził reputacji rodziny. Nie było na to lepszego sposobu niż rozesłać zaproszenia na wielki bal i przekonać się, kto się na nim pojawi.
Nie szczędził wydatków, żeby nikt nigdy nie mógł potem narzekać na jakość jego gościnności. Goście będą mogli napić się wszystkiego, co się im zamarzy. Tak samo przywieziono z daleka, samolotami, urozmaicony catering, obsługę i muzyków. Mała armia złożona z profesjonalnej firmy sprzątającej, zespołu zaopatrzeniowców i dostawców oraz wyspecjalizowanych koordynatorów imprez spędziła tydzień, przygotowując dom na przyjęcie i bal. Mniej więcej tyle samo pracowała ekipa wyznaczająca tereny lądowiska i place do zaparkowania prywatnych samolotów i helikopterów, którymi przylecą goście.
Nie wszyscy z zaproszonych są bogaci. Niektórzy zjawią się w małych, bardziej „terenowych” helikopterach, nadających się do awaryjnego transportu bydła, nie zaś przewozu luksusowych pasażerów. Inni użyją rodzinnych awionetek, australijskiego powietrznego odpowiednika auta kombi. Autentyczne podróżowanie samochodem po terenach, na których znajdowała się farma, czyli na pograniczu Queensland i Terytorium Północnego, jawiło się dla nieprzyzwyczajonych jako niewykonalny koszmar.
Spośród kilkuset zaproszeń, które rozesłał w krótkim czasie, naprawdę tylko garstka została odrzucona. Ich ojciec był angielskim arystokratą i prawdopodobnie dlatego większość ludzi wolała pojawić się, wybadać sytuację i uznać przeszłość za przyklepaną. Jako skromny baron poślubił córkę wicehrabiego i musiał uciekać aż do Australii, do dalekich krewnych, przed ultrakonserwatywnością i wywyższaniem się swojej nowej rodziny. Teraz oboje rodzice już nie żyli, zmarli jedno po drugim w ciągu ostatniego pół roku, i Judah stał się, chcąc nie chcąc, głową rodu Blake’ów wraz ze wszystkimi konsekwencjami takiej sytuacji. Dlatego też obecność części gości mógł śmiało złożyć na karb tego, że natura obdarzyła go atrakcyjnym wyglądem, nie przekroczył jeszcze trzydziestki oraz nie był żonaty, a za to bogaty dzięki odziedziczeniu rodzinnej fortuny, nawet jeżeli niedawno zmarły ojciec zdołał ją porządnie uszczuplić. Jak by tego było mało, miał jeszcze własnoręcznie zdobytą fortunę o wartości trzydziestu miliardów dolarów, dzięki dwóm niepozornym inwestycjom w kryptowaluty, wykonanym w idealnym momencie. Rzecz jasna, ten dar z nieba starał się zachować w tajemnicy, lecz w elitarnym świecie jednego procenta najbogatszych ludzi zawsze znaleźli się tacy, którzy stawiali sobie za punkt honoru wiedzieć, w którą stronę płyną każde nowe, większe pieniądze. I pewnie właśnie zwłaszcza dlatego tak wielu zdecydowało się pojawić dziś wieczorem na farmie Blake’ów.
A zatem, kiedy masz w zanadrzu trzydzieści miliardów, ludzie, którzy ignorowali cię przez ponad siedem lat, bo siedziałeś w więzieniu, najwyraźniej z całkowitą łatwością wybaczą ci grzechy i powitają na nowo na salonach. Zdumiewające, jak wielu z nich zdążyło już skontaktować się z nim w ciągu tygodnia z powodu inwestycji, które mogą go zainteresować! I każda z ofert natychmiast okazywała się szczytnym celem, a ludzie ci deklarowali, że chodzi im wyłącznie o to, aby pomóc mu w odzyskaniu dawnej reputacji. Cóż miał zrobić? Uśmiechał się beznamiętnie i dziwacznie i mówił im, że nie może się doczekać spotkania z nimi w najbliższej przyszłości. W rzeczywistości nie mieli pojęcia, kim się stał, a i on sam nie umiał jeszcze przewidzieć, kim będzie po wyjściu z więzienia, pobłogosławiony bogactwem, z którym nie wie, co zrobić, i z tyloma otwierającymi się w związku z tym możliwościami.
Póki co marzył wyłącznie o jednym: żeby wszystko wróciło do poprzedniego stanu, żeby rodzice żyli, a jego dusza nie zaznała tego, czego zaznać musiała za kratkami. Jednak to marzenie nie mogło się spełnić za żadne pieniądze.
Odzyskanie części farmy Jeddah Creek odsprzedanej przez ojca było natomiast zdecydowanie czymś możliwym do zrealizowania, prawem przysługującym mu z racji urodzenia i – miejmy nadzieję – źródłem satysfakcji i ukojenia. Ziemia ta należała do nich, nie do panny Bridie Starr.
„Kiedy wyjdziesz, nie rób niczego pochopnie” – wkładał mu do głowy więzienny psychiatra w ostatnich dniach przed końcem odsiadki.
Tak jakby Judah nie spędził ostatnich siedmiu lat, ucząc się kontrolować każdą myśl i uczucie.
„Unikaj decyzji podejmowanych w ułamku sekundy”.
Widocznie doktorek nie miał doświadczenia ze współwięźniami, którzy potrafili w mgnieniu oka wyrosnąć przed tobą jak spod ziemi z wycelowanym w ciebie centralnie ostrzem.
„Daj sobie czas, żeby się na nowo dostosować”.
To nareszcie brzmiało w miarę rozsądnie.
„Na początku będziesz błędnie odczytywał intencje innych osób. Staraj się odzyskać zaufanie do ludzi”.
Będzie się o to starał jak cholera.
Bridie Starr kupiła należącą do nich ziemię, więc rozwiązanie jest jedno i proste. Nie ma w nim ani filozofii, ani pośpiechu: Judah chce ją odzyskać.

– Wiesz już, w co się ubierzesz?
– Jeszcze nie.
Bridie Starr gapiła się bezmyślnie na cytrynowe ciasto z bezą, które Gert wymyśliła zupełnie znikąd, i zastanawiała się nie po raz pierwszy, gdzie nauczono ją tak niesamowicie gotować i piec. Nie tutaj, to na pewno. Nie w Channel Country w sercu Australii, odseparowanym tysiące kilometrów od wszelkiej, normalnej cywilizacji.
Bridie urodziła się i wychowała właśnie tu, na olbrzymiej farmie o wdzięcznej nazwie Devil’s Kiss, czyli Pocałunek Diabła. Gert wywodziła się z terenów wokół rzeki Barcoo, jakieś kilkaset kilometrów na wschód. Jednak żadne z tych dwóch miejsc, pośrodku kompletnego pustkowia, nie wydawało się obfitować w profesjonalnych kucharzy.
Gert zjawiała się na farmie Bridie na trzy dni co dwa tygodnie, pucowała wszystko i polerowała pszczelim woskiem, ożywiała śmiechem, wspólnym gotowaniem i rozmową. Następnie przenosiła się na farmę Blake’ów, aby zrobić dokładnie to samo, a na zakończenie pracowała przez dwa dni u Conradów na ich farmie, wysuniętej najbardziej na północ. Potem Gert wracała do siebie i przygotowywała się do odbycia podróży od nowa. W ten sposób stała się ona spoiwem i łącznikiem dla ludzi zamieszkujących trzy ogromne, sąsiadujące farmy hodowlane, zwane także w australijskim angielskim stacjami.
– Nie jestem pewna, czy w ogóle chcę iść na bal do Blake’ów – wyznała Bridie.
– Nie jestem tym zbyt zaskoczona – przyznała z kolei Gert, bo czemu miałaby być? Skłonność Bridie do izolowania się nie stanowiła tajemnicy – ale musisz. Wszyscy czekają na to, co zrobisz po powrocie Judaha. Byłoby nieludzkie zachować się tak, jakbyś się go bała.
– Wcale się go nie boję. Ani nie zamierzam być okrutna. Po prostu… czy on naprawdę musiał zacząć od urządzania balu? Tutaj? Na tym odludziu?
Gert roześmiała się.
– W moich czasach fantazyjne bale i potańcówki były na topie. No ale ty jesteś za młoda, żeby to pamiętać. Urządzano zwykle przynajmniej jeden bal na sezon. Twoja mama je uwielbiała. Razem z ojcem potrafili przetańczyć całą noc, byli świetnymi tancerzami.
Jej matka odeszła z tego świata niedługo po tym, jak Bridie się na nim pojawiła. Gert była jedyną osobą, która kiedykolwiek swobodnie o niej opowiadała. Ojciec w ogóle nie wspominał o zmarłej żonie.
A zatem matka uwielbiała tańce i bale. Może Bridie też mogłaby je polubić? Przecież przyjęła już zaproszenie i odpowiedziała na nie, potwierdzając pisemnie ich pojawienie się. Nie ma mowy o trzymaniu się z daleka po tym wszystkim, co Judah zrobił dla niej i dla ojca. I musi się także dobrze prezentować, co nie jest trudne, kiedy się ma do dyspozycji garderobę pełną rzadko noszonych markowych ubrań, po części zaprojektowanych i uszytych wyłącznie dla siebie. Cóż z tego, że pochodzą one sprzed ładnych paru lat? Haute Couture, tak zwane wysokie krawiectwo, nigdy się nie starzeje, jest ponadczasowe, klasyczne, bo najczęściej jego wytwory to nie ubrania, lecz niepowtarzalne dzieła sztuki, szyte ręcznie z najdoskonalszych tkanin, zwykle w jednym egzemplarzu. Jedyne, na co wskazuje ich wiek, to na to, odkąd właściciel kreacji jest nieprzyzwoicie bogaty. Bridie nie uważała swego bogactwa za nieprzyzwoite, ale przed laty pojawiała się na wybiegach dla bogaczy, prezentując tego typu stroje, i czasami dostawała je na własność. Była wschodzącą gwiazdą modellingu, nastolatką o twarzy anioła i ciele boginki u progu kobiecości. Niestety nie miała bladego pojęcia o drapieżcach grasujących po pełnym blichtru, szalonym świecie modelek. Jej przebudzenie było traumatyczne.
– A w co się ludzie ubierali na te bale? Obowiązywał styl w pełni galowy?
– Zdecydowanie.
– Medale na piersi, szarfy i tym podobne rzeczy? Długie rękawiczki dla dam?
– Medale i szarfy – nie za bardzo, rodzinne klejnoty i rękawiczki – raczej tak. Zwłaszcza tak zwani właściciele ziemscy lubili się pokazać – subtelnie, ale w widoczny sposób.
Bridie westchnęła sfrustrowana, próbując w wyobraźni przerobić sąsiada Judaha na lorda Judaha Blake’a, arystokratę rodem z Anglii.
– Czyli należy pojawić się tam w regularnej sukni balowej.
Przeczesała nerwowo dłonią włosy o kolorze letniej pszenicy, z naturalnymi pasemkami w ciemnawych odcieniach brązu. Po raz kolejny przysięgła sobie, że nareszcie ułoży je w porządną fryzurę.
– Zresztą on dzwonił dziś rano… – wtrąciła delikatnie Gert.
– Kto…? Judah? – Bridie doskonale zdawała sobie sprawę, że od tygodnia nie odbiera od niego telefonów.
– Więc oddzwoń do niego.
Pokiwała zgodnie głową, wiedząc jednak, że wymagałoby to więcej odwagi, niż potrafiła z siebie obecnie wykrzesać. Na balu przynajmniej będą otoczeni ludźmi i rozmowa nie zejdzie na tematy osobiste zbyt szybko. Stwierdzenie „śpiesz się powoli” stanowiło od dawna jej motto życiowe.
– Wcale nie zamierzasz do niego oddzwonić, prawda? – stwierdziła Gert.
– Nie, nie zamierzam. Ale będę na balu, wystrojona tak, żeby wszyscy padli, i wtedy go przywitam, wyrażę swą wdzięczność i generalnie zrobię wszystko, czego się ode mnie oczekuje. Zaufaj mi, Gert, mam plan.
– Grzeczna dziewczynka. – Starsza dama złagodniała. – Zjedz trochę ciasta, kwiatuszku.
Chyba naprawdę coś się stało, bo Gert nigdy nie pozwalała nikomu skosztować swojego sławetnego cytrynowego ciasta bezowego, zanim wystygło, ani nie nazywała ludzi pieszczotliwie. Może coś wisiało w powietrzu? Gorszego nawet niż wtedy, gdy mała Bridie użyła ogromnej, francuskiej, porcelanowej wazy, znakomitej marki Limoges, zdobiącej koniec jednego z korytarzy, jako cel dla swojego frisbee… i trafiła!
– A teraz zdradź, w co zamierzasz się ubrać.

Judah obserwował gości ze swej specjalnej kryjówki na końcu wielkiej, parterowej werandy. Co chwilę mały tłumek wylewał się z zatłoczonej sali balowej na zewnątrz, aby opowiadać z ożywieniem o przylocie tutaj ponad niesamowitym rozległym pustkowiem oraz podziwiać niecodzienny urok starej, dwupiętrowej, wiktoriańskiej rezydencji, tkwiącej pośrodku tegoż odludzia. „Cóż za niezwykłe miejsce… stacja Jeddah Creek!”, „Judah wygląda świetnie”, „Bardzo brak jego rodziców, cóż za niepowetowana strata” – docierały do niego strzępki komentarzy.
Gdzieś we wnętrzu uwijał się jego dziesięć lat młodszy brat, Reid. Obecnie praktycznie obcy dla niego, dorosły człowiek. Gdy Judah zniknął, miał zaledwie jedenaście lat. Po śmierci ojca, aż do powrotu Judaha, to on przez cztery miesiące zarządzał Jeddah Creek i trzeba przyznać, że radził sobie świetnie. Był akurat w wieku, kiedy miał pokaźną grupę osiemnastoletnich bliskich znajomych wokół siebie, wszystkich prosto po maturze i z reguły w trakcie rocznej przerwy przed podjęciem studiów lub dołączeniem do rodzinnych biznesów. Większość jego przyjaciół była tu z nim tego wieczoru, i Judah miał wielką nadzieję, że nie popłyną z powodu zbyt dużej ilości dostępnego alkoholu, lecz nie zamierzał bawić się w policjanta. Wolał raczej delikatnie zwrócić uwagę wynajętemu za krocie personelowi barowemu, że monitorowanie spożycia przez gości, zarówno młodych, jak i starych, należy do nich, nie do niego.
Wtedy Reid stanął u jego boku, mierząc go badawczym wzrokiem swych jasnoniebieskich oczu.
– Jeszcze jej nie ma. Ale obiecała, że przyjedzie – powiedział na powitanie.
– Kto?
– Bridie.
We wszechświecie Judaha istniała tylko jedna Bridie, która jak dotąd nie była nawet na tyle uprzejma, żeby odebrać lub oddzwonić.
– Może ma jakieś pilne sprawy gdzieś indziej.
– Ona? Nie. Jest praktycznie odcięta od świata. Nie opuszcza Devil’s Kiss od lat. Od tamtego… wypadku. Jak musi wyjść, przychodzi jej to z wielkim trudem.
Myśl o Bridie niepotrafiącej wyjść normalnie z domu nie pasowała mu do wspomnień. Budziła gniew. Poświęcił dla tej dziewczyny wolność. Mogła przynajmniej jakoś to wykorzystać.
– Wiem, że obawiała się plotek o niej i o tobie – kontynuował Reid. – Jest teraz fotografem. Robi zdjęcia naszych okolic. Miesiąc temu zabrałem ją do helikoptera. Skończyło się na tym, że wymontowaliśmy drzwi, a zamontowaliśmy uprząż, tak żeby mogła się wychylać i robić zdjęcia z lotu ptaka. Nie widziałem ich jeszcze, ale mówiła, że wyszły rewelacyjnie.
To jedno Judah wiedział akurat bardzo dobrze. Ale skulił się w sobie urażony. Tylko czym? Z powodu nastoletniego brata, który sprawiał wrażenie zaprzyjaźnionego z Bridie, podczas gdy jego telefony całkowicie ignorowała? Jeśli chodzi o wiek, dziewczyna znajdowała się dokładnie w połowie drogi pomiędzy braćmi, bo miała teraz dwadzieścia trzy lata, nie była więc już nieświadomym dzieckiem. Czy w ogóle ją rozpozna? Żadna z fotografii, wysłanych przez nią do niego na przestrzeni ostatnich ponad siedmiu lat, nie zawierała wizerunku autorki.
– Dopilnuj, żeby twoi przyjaciele nie przesadzili dziś wieczorem z piciem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, to kłopoty.
– Wiem. I oni wiedzą. Nic się nie zdarzy.
Skąd taka pewność u nastolatka? Reid zdawał się czytać w myślach starszego brata, a przy tym uśmiechał się szeroko i znajomo. Wtedy jedynie przypominał dzieciaka sprzed siedmiu lat.
– Będą się dobrze sprawować. Rozumieją, jak ważna jest reputacja – dodał.
– A ty? Miałeś jakieś problemy przez… moją reputację?
Reid wzruszył ramionami.
– Nie tutaj.
– A w szkole?
Kolejne nonszalanckie wzruszenie ramionami.
– To wszystko oszczędziło mi tylko relacji z fałszywymi przyjaciółmi. Tata też tak uważał. – Odwrócił się i spojrzał na wschód. – To chyba oni. Nie wiem, czemu spodziewałem się, że przyjadą stamtąd, robiąc koło, skoro można się tu znaleźć dużo szybciej drogą na wprost.
Judah czekał, aż delikatna chmura pyłu na horyzoncie przemieniła się w gęsty pióropusz, a w polu widzenia pojawiła się zakurzona, niegdyś śnieżno-biała furgonetka. Trudno powiedzieć, co czuł, bo dawno nauczył się całkowicie wypierać emocje. Jednak z pewnością nie była to również najlepsza pora na ograniczenie żelaznej kontroli, którą udoskonalał od lat. Chyba przede wszystkim dręczyła go ciekawość. Poza tym doprowadziła go do szału informacja, że Bridie przeistoczyła się w pustelniczkę, i miał świadomość, że wykorzysta tę wiedzę przeciwko niej, jeżeli zorientuje się, że nie ma z jej strony woli odsprzedania mu z powrotem jego ziemi. Tylko… dlaczego miałoby nie być? Przecież jak dotąd nie zrobiła z nią nic. Ziemia po prostu czekała spokojnie na powrót do prawowitego właściciela.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel