Znajdźmy czas na randkę / Nieprzespane noce
Przedstawiamy "Znajdźmy czas na randkę" oraz "Nieprzespane noce", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
Oni mieliby zostać przyjaciółmi? Nigdy! Lucas nie zapomniał, jaka w college’u była piękna i jakie budziła w nim uczucia, lecz pamiętał też, że czasem traktowała go wrednie. Gdy spotyka ją po latach na balu absolwentów, Eve przeprasza go za swoje zachowanie. Jest zaskoczony, ale jeszcze bardziej go zdumiewa, że Eve chciałby się z nim umówić, a nawet spędzić noc...
Adelaide i Dempsey wyrośli w podłej dzielnicy Nowego Orleanu. On zrobił karierę jako trener drużyny futbolowej, ona pracowała jako jego asystentka. W końcu postanowiła otworzyć własną firmę. Dempsey, pragnąc ją zatrzymać do czasu wygrania mistrzostw, ogłasza ich zaręczyny. By uwiarygodnić sprawę przed mediami, Adelaide zgadza się przenieść do jego rezydencji. I już pierwszej nocy oboje nie potrafią zapanować nad pożądaniem…
Fragment książki
Lucas Cress stanął przed jednym z wielkich czarno-białych zdjęć rozwieszonych jak plakaty w holu szkoły średniej Uniwersytetu Manhattańskiego i z wysokiego kieliszka upił łyk szampana. W sali gimnastycznej dudniło na cały regulator „Low” Flo Ridy i T-Paina. Zajmowało pierwsze miejsce na liście przebojów piętnaście lat temu, kiedy kończył tę elitarną szkołę dla sławnych i bogatych. Teraz wrócił na zjazd absolwentów.
Fotografia?
Przypominała, kim był kiedyś.
Zmarszczył brwi na widok grubaska z kręconymi włosami. Dwadzieścia kilo nadwagi. Obiekt kpin dziewczyn i szkolnych osiłków. Wstydliwy, nieśmiały i zamknięty w sobie. Przeciwieństwo własnych braci, którzy uczęszczali wcześniej do tej samej szkoły.
Zrobiło mu się żal chłopaka.
Samego siebie. Albo raczej dawnego mnie.
Teraz był prezesem Cress S.A., rodzinnego imperium kulinarnego. Pięć lat temu na serio wziął się za siebie i zrzucił zbędne kilogramy – efekt próbowania wszystkich smakołyków, które wymyślali członkowie rodziny. Nabrał pewności siebie, a muskulatura przysporzyła mu powodzenia u kobiet, o jakim w liceum mógł tylko pomarzyć.
– Luc Cress?
Na dźwięk swojego imienia odwrócił się. Jego serce zabiło mocniej, zalała go fala ciepła, gdy zobaczył uśmiechniętą i zaskoczoną kobietę. Eve Villar. Z wyjątkiem krótko obciętych czarnych włosów wcale się nie zmieniła. Jasnobrązowa skóra. Cienkie brwi i głęboko osadzone oczy. Wydatne kości policzkowe. Zmysłowe wargi pokryte ciemnobrązowym błyszczykiem. Była podobna do piosenkarki Teyany Taylor. Naturalnie silna i seksowna.
Piękna jak zawsze.
Dobrze ją pamiętał. Jak i wiele innych rzeczy, niestety. Zacisnął palce na nóżce kieliszka…
Lucas i jeden z jego starszych braci, Coleman, siedzieli na żelaznej ławce na dziedzińcu szkoły ubrani w mundurki: granatowy kardigan, spodnie khaki i biała koszula z krawatem w paski. Obserwowali grupę rozchichotanych dziewczyn przy drewnianym stole na drugim końcu dziedzińca. Przyciągały spojrzenia tych, którzy albo chcieli być jak one, albo znaleźć się jak najbliżej nich.
Jak Lucas.
Popijał sok z butelki, a wzrok utkwił w Eve Villar, która przeczesywała palcami ciemne włosy z kasztanowymi pasemkami. Była w pełni świadoma swojej urody. Wyglądała jak modelka. Każda mina była obliczona na wywołanie reakcji chłopców. Na jej widok Lucas poczuł przypływ nerwowej energii. Ilekroć mieli razem lekcje, serce mu waliło, a dłonie się pociły. Śniła mu się po nocach. Koniec roku szkolnego oznaczał, że nie będzie jej codziennie widywać… dlatego zebrał się na odwagę, by w końcu wyznać Eve swoje uczucia.
– Zrobię to – powiedział bratu, który był o rok starszy i kończył już liceum. Coleman przygładził krótko ostrzyżone włosy i potrząsnął głową.
– No nie wiem, Luc. Eve Villar i jej paczka to trudna sprawa – doradził.
– Ale jaka piękna – odparł Lucas, oddając bratu butelkę, po czym wziął pojemnik z babeczkami z kremem truskawkowym, które zrobił w nocy.
Specjalnie dla Eve.
Lucas lubił słodycze i po skończeniu szkoły zamierzał kontynuować rodzinną tradycję, kształcąc się w tej specjalności.
– Raczej piękna katastrofa – ostrzegł go Coleman, kręcąc głową i wymownie zerkając na dziewczynę.
Lucas wytrzeszczył oczy, gdy Eve, śmiejąc się, odchyliła głowę. Serce mu waliło i zastanawiał się, czy jej skóra pachnie jak cukierki, czy jak kwiaty. Słodko, to pewne.
Gdyby była jego dziewczyną, mógłby ją tam pocałować.
Podniósł przezroczysty pojemnik z sześcioma babeczkami, które dla niej zrobił. Może dziewczyny nie uganiają się za nim tak jak za szczupłym i wysportowanym Colemanem, ale mimo to miły z niego chłopak. Jest też jednym z braci Cress. Czuł, że ma szansę.
Dla Eve warto zaryzykować.
Zresztą sprawy zaszły za daleko. Myśli tylko o niej.
– Powodzenia, braciszku. – Coleman poklepał go po ramieniu.
Lucas ruszył przez trawnik w stronę grupy dziewczyn. W miarę zbliżania się do Eve coraz bardziej pociły mu się dłonie. Z pewnością zostawi ślad na pojemniku.
– Co tu idzie? – spytała jedna z koleżanek Eve.
– Zdecydowanie niewłaściwy z braci Cress – zaśmiała się prześmiewczo inna. Wszystkie zachichotały.
Lucas się speszył, ale stanął przed swoją wybranką.
– Co to? – Eve wskazała brodą na pojemnik.
Uwielbiał chrypkę w jej głosie. Niczego nie pragnął bardziej niż tego, żeby usłyszeć, jak wymówi jego imię.
– Z-z-zrobiłem dla ciebie babeczki – wyjąkał i wyciągnął rękę z pojemnikiem.
Eve spojrzała z ukosa, nie poruszywszy głową nawet o milimetr. Uniosła lewą brew, po czym się skrzywiła.
– O-o-one mają świeże nadzienie truskawkowe i są udekorowane watą cukrową – wyjaśnił. Zdarzało mu się jąkać ze stresu, czego nie cierpiał.
Eve zerknęła na koleżanki, po czym wstała i podeszła do niego. Podparła się pod boki.
– Czy ja wyglądam na osobę, która się obżera ciastkami?
– Nie. Pomyślałem, że będą ci smakować… – tłumaczył się nerwowo.
Eve uśmiechnęła się szyderczo i zabrała mu pojemnik.
– Jakbyś miał więcej oleju w głowie, to byś tyle nie jadł – powiedziała i wyrzuciła babeczki do kosza, po czym obrzuciła go surowym spojrzeniem. – To ostatnie, czego ci trzeba.
Stał tam z sercem złamanym na milion kawałeczków, podczas gdy grupa dziewczyn się zaśmiewała. Bezsilnie spuścił głowę i odwrócił się, żeby odejść.
– Po moim trupie. – Coleman nagle stanął obok niego. Jedną rękę położył mu na piersi, a drugą uniósł jego brodę. – Nazywasz się Cress…
Lucas uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak brat posłał dziewczynom wiązankę tak ostrą, że uciekły. Wtedy Coleman bronił jego honoru, ale teraz, szesnaście lat później, jest inaczej. Tamten Lucas dawno zniknął.
Osiem lat temu zaczął chodzić na siłownię, schudł i wyrzeźbił sylwetkę. Teraz cieszył się przezwiskiem rodzinnego Lothario i wiele kobiet próbowało zwrócić na siebie jego uwagę. Życie jest piękne.
Eve podeszła bliżej i cmoknęła go w powietrzu.
– Świetnie wyglądasz – powiedziała.
Przyjrzał się dawnej koleżance: szmaragdowozielony kombinezon bez ramiączek i miedziane szpilki. Wysportowana, ale zaokrąglona we właściwych miejscach. Jej brązowa skóra lśniła.
– Ty też – odparł i upił kolejny łyk szampana.
Zerknęła na zdjęcie Lucasa sprzed piętnastu lat, a potem na niego. Dość niepewnie.
– Cieszę się, że tu jesteś, Luc. – Ścisnęła jego rękę. Poczuł ciepło jej dotyku, coś jak iskra przeleciało między nimi. – Nie mogę uwierzyć, jak bardzo się zmieniłeś – dodała z uśmiechem, kręcąc głową.
Spojrzał Eve w oczy i wyczuł, że się jej podoba. Odkąd schudł, nauczył się oceniać poziom zainteresowania kobiet, w tym przypadku zdecydowanie wysoki. Może nawet taki, że dla niego wyskoczyłaby z tego kombinezonu.
Z uśmiechem, który zazwyczaj działał na kobiety, dotknął jej dłoni. Lekko drgnęła. Kolejny znak, że się jej podoba.
– Nie do wiary, ale ty nie zmieniłaś się prawie wcale. – W jego głosie słychać było ciepło, które czuł.
– Dziękuję.
Zapadła cisza, podczas której wymieniali się pełnymi napięcia spojrzeniami.
– Słuchaj, chciałam cię przeprosić za moje zachowanie w liceum – powiedziała.
– Było, minęło. – Zdławił w sobie resztkę zakłopotania, które mimo upływu czasu dalej gdzieś w nim tkwiło.
– Ale tak dużo…
– Eve!
Zobaczyli trzy kobiety zmierzające w ich stronę z kieliszkami szampana. Ich oczy błyszczały, uśmiechały się radośnie w oczekiwaniu na dobrą zabawę.
Lucas cofnął się, by zrobić miejsce dla tych samych dziewczyn, z którymi Eve trzymała się w szkole.
– Super wyglądasz, Eve!
– Co u ciebie słychać?
– Tak dobrze cię widzieć, Eve!
Odwrócił się, spojrzał znowu na swoje stare zdjęcie, po czym w myśli wzniósł toast i dopił szampana. Spojrzał na Eve jeszcze raz. Ona też się obejrzała, gdy koleżanki ciągnęły ją w głąb szkoły. Puścił do niej oko i uśmiechnął się. Obiecał sobie, że zaciągnie ją do łóżka. Teraz wreszcie będzie w stanie to zrobić.
Choć został sławnym szefem kuchni ze znanej rodziny Cressów i wielu dawnych znajomych widziało już jego zdjęcia w mediach, zjazd absolwentów był okazją, by zaprezentować swoją nową sylwetkę, nad którą tak się napracował. Miał oczywiście nadzieję, że Eve pożałuje, że dała mu kiedyś kosza. Teraz miał okazję przespać się z nią i zrealizować dawne marzenia.
To byłaby wisienka na torcie.
Czas start.
Eve weszła do łazienki i odetchnęła z ulgą. Wreszcie jest sama. Przyjaciółki, Claude, Ashanti i Lorn, nie odstępowały jej na krok. Położyła kopertówkę na marmurowym blacie i palcami nastroszyła fryzurę, po czym wyjęła błyszczyk, by pomalować usta. Jak wszystko w budynku, łazienka była wykończona drewnianymi zdobieniami, co nawiązywało do stuletniej historii szkoły.
O niektórych zdarzeniach z przeszłości wolałaby jednak zapomnieć. Zamknęła oczy. Chciałaby usunąć z pamięci wspomnienia o tym, jaka była wredna i niesprawiedliwa.
Byłam złym człowiekiem. Próżna i okrutna.
W zeszłym roku pracowała nad sobą, aby się zmienić. Przyjechała na zjazd absolwentów tylko po to, aby udowodnić dawnym znajomym, jak bardzo się zmieniła i przeprosić tych, których zraniła. Na przykład Luca.
Skrzywiła się na myśl o tym, jak go ostro potraktowała.
Jakbyś miał więcej oleju w głowie, to byś tyle nie jadł.
Przyszedł do niej z sercem na dłoni, a ona wzięła je i zgniotła, a następnie wyrzuciła apetyczne ciastka do kosza. Gdy jego brat ją zwymyślał, tylko wzruszyła ramionami. Nastoletnia Eve Villar do perfekcji opanowała udawanie zimnej suki.
– Luc Cress – powiedziała na głos.
Ten pulchny chłopak przeistoczył się w lepszą wersję Regé-Jeana Page’a, zabójczo przystojnego aktora z serialu „Bridgertonowie”. Krótko przycięte czarne włosy, twarz z cieniem zarostu, mocne kości policzkowe. Wyraziste ciemne oczy z długimi rzęsami. Wysoki. Wysportowany. Silny.
Wiedziała, że w świecie kulinarnym Luc i jego bracia dorównali sławą swoim rodzicom, Nicolette Cress i Phillipowi Cressowi seniorowi, ale nigdy nie przykładała do tego wielkiej wagi. Nowa wersja Lucasa była dla niej szokiem.
Ścisnęła dłonią nadgarstek. Puls jej przyspieszył na myśl o długim spojrzeniu, które wymienili wcześniej. Nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Nigdy by się nie spodziewała, że kiedyś najdą ją sprośne myśli o Lucasie. Myślała, że grubasek wraz z wiekiem jeszcze bardziej przytyje i posmutnieje. A tu pomyłka!
Drzwi łazienki otworzyły się, weszła Lorn.
– Właśnie się zastanawiałyśmy, gdzie zniknęłaś – powiedziała, odkładając torebkę w kształcie serca na blat. Skrzyżowała ręce na piersi. – Spodziewałaś się Luca?
– Nie.
– Zrobiło się z niego ciacho, to pewne!
Eve tylko się uśmiechnęła, a Lorn zaczęła sypać jak z rękawa ploteczkami na temat dawnych kolegów. Kto z kim sypia? Kto bierze narkotyki? Kto zbankrutował? I tak dalej, i tak dalej. Wiele się zmieniło przez pięć lat. Nie podtrzymywała kontaktów, bo przypominały jej, kim była kiedyś. Przyjaciółka ucichła, zdając sobie sprawę, że Eve nie reaguje na plotki ochami i achami.
Drzwi łazienki znów się otworzyły. Lorn z lodowatym uśmiechem złapała nieznajomą za ramiona i wypchnęła na korytarz.
– Mogłabyś znaleźć sobie inną toaletę? Mamy tu prywatną rozmowę. Dzięki.
– Przepraszam! – zawołała jeszcze Eve, zanim Lorn zatrzasnęła drzwi.
– Miałam nadzieję, że spędzimy chwilę same, Eve. Nie rozmawiałyśmy od śmierci Aarona. – Lorn przytrzymała ją za łokieć.
– Nie teraz, Lorn. – Oparła się o blat i westchnęła, próbując uwolnić narosłe emocje. Żałobę i poczucie winy.
– Dzwoniłam do ciebie…
– Dziękuję, ale nie jestem gotowa na rozmowę o tym. – Eve posłała koleżance wymuszony uśmiech.
Lorn skinęła głową, jej zielone oczy wyrażały litość. Odwróciła się do lustra i poprawiła rude włosy związane w koński ogon.
– To zrozumiałe – powiedziała.
Eve poczuła się jak preparat pod mikroskopem, bo przyjaciółka bacznie przyglądała się jej odbiciu.
– Słuchaj, miło było was zobaczyć, ale pogadam jeszcze z jedną osobą i wracam do domu. ‒ Wzięła torebkę i cmoknęła Lorn w powietrzu. – Bezpiecznej drogi powrotnej – dodała i pchnęła ciężkie drewniane drzwi.
– Dlaczego to zabrzmiało jak grzeczne „spadaj”?
Eve zatrzymała się i spojrzała za siebie.
– Bo to tyle znaczy.
Drzwi zamknęły się za nią na tyle powoli, że usłyszała jeszcze głośne sapnięcie zszokowanej Lorn. Dźwięk utonął w „Into the Night” Santany, didżej nadal przypominał dawnym uczniom listy przebojów 2008 roku.
Przeszła długim i szerokim korytarzem do auli. Przystanęła, by oczy miały czas przywyknąć do ciemnego wnętrza oświetlonego migającymi snopami kolorowych świateł. Otworzyła torebkę, by sprawdzić godzinę w telefonie. Było kilka minut po dziewiątej, a ona naprawdę chciała wracać już do domu. Rano miała zdalny wykład z pierwszej pomocy dla personelu jej firmy ratowniczej, Aquatic Safety Solutions. To już nie te czasy, gdy mogła przebalować noc i zerwać się o poranku gotowa do pracy.
Rozejrzała się po tańczącym tłumie w poszukiwaniu Lucasa. Przy scenie zebrała się większa grupa, więc ruszyła w tym kierunku. Z bliska okazało się, że kobiety przepychały się do Luca, a on z uśmiechem rozdawał autografy. Jakaś adoratorka o platynowych włosach i nienaturalnie dużym biuście nachyliła się, by pocałować go w policzek, zostawiając ślad szminki. Luc dobrze się bawi, pomyślała.
Podniósł wzrok i spojrzał na nią, podczas gdy piękna kobieta z długimi warkoczami szepnęła mu coś do ucha. Uśmiechnął się nieśmiało i rozłożył ręce. Co za podrywacz!
Eve bacznie go obserwowała, gdy próbował wydostać się z kręgu fanek. Nie umknął jej żaden szczegół jego wyglądu. Wzrost. Szerokość ramion. Smukłe biodra. Granatowy garnitur dopasowany do sylwetki i koloru skóry, która z wiekiem trochę ściemniała. Pulchny chłopak przeistoczył się w seksownego mężczyznę.
Był świadomy wrażenia, jakie wywierał. I nie ze względu na wybujałe ego czy zarozumiałość, ale pewność siebie.
Zanim się obejrzała, stanął przed nią, a może raczej nad nią, bo był o dobre dziesięć centymetrów wyższy.
– Chciałam chwilę pogadać, jeśli twoje fanki na to pozwolą. – Czuła na sobie tuziny świdrujących oczu.
– Jasne. – Pomachał do kobiet, po czym odwrócił się do Eve.
– Na osobności. – Zaintrygowała go. Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Serio – dodała, z trudem zachowując surowy wyraz twarzy.
Poprawił jedwabny krawat, jakby chciał go zademonstrować wszystkim wokół, po czym wyprostował się, odkaszlnął i spojrzał na nią z udawaną powagą.
Poprowadziła go przez tłum przy akompaniamencie jakiegoś rapu z 2008 roku. Ignorowała ciekawskie spojrzenia. Wiele osób pamiętało, jak go upokorzyła, jak zareagował na to jego brat Cole, który za niecenzuralny język został na kilka dni zawieszony w prawach ucznia. Widok tej pary przemierzającej aulę będzie wystarczającym powodem do plotek.
Na korytarzu Luc oparł się o rząd szafek.
– Chciałabym cię przeprosić – zaczęła, pocierając kark.
– Za co? – Przyjrzał się jej badawczo.
– Za to, jak cię traktowałam. Zwłaszcza wtedy, kiedy próbowałeś mi dać babeczki, które dla mnie zrobiłeś.
Wbił wzrok w czubki ręcznie robionych wypolerowanych butów, a potem na nią spojrzał.
– Spoko. Było, minęło…
Eve zabrakło pomysłu, co dalej.
– Kolacja i drinki u mnie mogłyby zatrzeć złe uczucia – dodał, patrząc na nią z nieukrywanym pożądaniem.
– Drinki mają oznaczać moje majtki na podłodze obok twojego łóżka?
– Jeśli nie chcesz się z nimi rozstawać, poradzimy sobie inaczej. – Jego oczy zapłonęły. Zrobił krok w jej stronę.
Siłą woli powstrzymała się przed rejteradą. Nie miała zamiaru uciekać, ale jego fizyczność silnie na nią działała. Podniosła głowę, wdzięczna szpilkom za dodatkowe centymetry, i spojrzała mu w oczy.
– Oferuję przeprosiny, a nie seks – oświadczyła.
– Szkoda – mruknął z żalem.
– Miło widzieć, że u ciebie wszystko dobrze, Luc. – Zaśmiała się i potrząsnęła głową.
– Mogłoby być lepiej. – Delikatnie dotknął jej ramienia. – Dla nas obojga.
Zamknęła na chwilę oczy, czuła jego ciepło.
– Dziś wieczorem chcę wziąć długą gorącą kąpiel i pójść do łóżka sama. Dobranoc, Lucas – powiedziała, po czym odwróciła się od niego.
– Eve? – Obejrzała się. – Okej. Za mocno naciskałem. Brak dobrych manier. Dziękuję za przeprosiny.
Jego głos odbijał się echem w korytarzu, na którym już i tak dudniły basy.
– Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Jeszcze raz dobranoc, Luc. – Znów się odwróciła.
– Tu es encore plus belle qu’au lycée! – zawołał. – Jesteś jeszcze piękniejsza niż w liceum.
– Mówisz po francusku? – spytała, też zmieniając język.
– Mieliśmy przecież lekcje razem przez całą szkołę!
– Faktycznie, zapomniałam.
Albo byłam zbyt skupiona na czubku własnego nosa i nie dostrzegałam nikogo spoza mojej bańki.
– Lepiej już pójdę – powiedziała. Tym razem stukot szpilek odbijał się w korytarzu echem aż do podwójnych drzwi wejściowych.
– Jusqu’à ce que nous nous revoyions! – zawołał.
Do następnego spotkania.
Uznała, że to obietnica.
Fragment książki
Dempsey Reynaud się nie podda.
Wyszedłszy z szatni po przegranym meczu, trener New Orleans Hurricanes ruszył stawić czoło dziennikarzom w trakcie konferencji prasowej.
Wynik meczu był bez znaczenia, ponieważ tego dnia nie wystawił najlepszych zawodników. Nie zamierzał informować o tym dziennikarzy, ale poprzysiągł sobie, że Hurricanes jeszcze się odegrają.
W najgorszym razie dotrą do finału, w najlepszym finał ten – Super Bowl – wygrają.
Był drugi rok pierwszym trenerem drużyny należącej do jego brata i miał sporo do udowodnienia. Nazwisko Reynaud znał cały Nowy Orlean, a on, jako Reynaud z nieprawego łoża, od wczesnego dzieciństwa musiał udowadniać, że jest go godzien, na długo zanim wziął sobie za punkt honoru uczynić lokalną drużynę zwycięzcami Super Bowl.
Nadchodzący sezon ostatecznie przekona jego zagorzałych krytyków, zwłaszcza dziennikarzy sportowych, którzy utrzymywali, że powołanie go na funkcję pierwszego trenera to nepotyzm. Nie mieli pojęcia, jak funkcjonuje ta rodzina oraz że jego starszy brat Gervais jest gotowy jako pierwszy urwać mu głowę, gdyby nie odnosił sukcesów.
Jednak zdecydowanie ważniejsze było to, że jego miastu po prostu należał się tytuł mistrza. Wcale nie rodzinie miliardera, która uznała go za swojego, gdy miał trzynaście lat. Dążył do tego dla ludzi spragnionych sukcesu w życiu, zwykłych zjadaczy chleba pracujących w pocie czoła w takich miejscach jak Ósma Dzielnica, gdzie przyszedł na świat.
Takich jak jego asystentka, Adelaide Thibodeaux.
Stała przy wejściu pięć metrów od niego i z uprzejmym uśmiechem rozmawiała z miejscowym dziennikarzem sportowym. Dostrzegłszy Dempseya, przeprosiła dziennikarza, i stukając obcasami, podeszła do niego. Miała na sobie czarną wąską spódnicę w złote prążki oraz złocisty top, całość nawiązującą do barw klubu, jednocześnie podkreślającą jej smagłą karnację po kreolskich przodkach.
Wyprostowana i rzeczowa nie wyglądała jak bidula z najuboższej i najpodlejszej dzielnicy Nowego Orleanu. Jak ta, która w drodze ze szkoły dzieliła się z nim swoim lunchem, ponieważ jego kolejnym posiłkiem było dopiero szkolne śniadanie następnego poranka.
Od tamtej pory wiele się zmieniło w ich życiu.
Długie, sięgające pasa ciemne włosy związane w koński ogon, ciemne oczy, brwi i rzęsy podkreślały jej urodę. Na dodatek Adelaide okazała się nader kompetentna. Oraz była jego jedyną przyjaciółką płci żeńskiej.
Została asystentką już na początku jego kariery trenerskiej. Od początku płacił jej z własnej kieszeni. Jak przystało na Reynauda, ustalał własne zasady i wykorzystywał swoje walory, by osiągnąć sukces.
Cieszył się, że może ją zatrudnić po przeprowadzce z Atlanty do Tampa Bay, i dwa lata temu po powrocie do ich rodzinnego miasta, gdy jego brat Gervais kupił New Orleans Hurricanes.
Klub miał długą tradycję właścicieli o nazwisku Harbaugh i Gruden, a Reynaudowie w niczym im nie ustępowali. Zgarnęli miliardy na transporcie morskim, ale ich prawdziwą pasją był futbol. Tę obsesję mieli we krwi wbrew miejscowym mądralom, którzy twierdzili, że się na tym nie znają.
- Trenerze! – zawołała.
To, że posłużyła się nazwą jego funkcji, pozwalało się domyślać, że jest wzburzona. Czyżby dziennikarz wyprowadził ją z równowagi?
- Możesz mi poświęcić kilka minut, zanim wejdziesz na podium?
Podała mu plik notatek. Umówili się, że na czas spotkań z mediami będzie zostawiać jej swój telefon, nie tracąc czasu na czytanie najnowszych informacji. Miał zamiar poinformować dziennikarzy o planach na najbliższy sezon, by odwrócić ich uwagę od porażki, która nie pokazała, na co go stać.
- Wyskoczyło coś nieprzewidzianego? – Ściągnął brwi. Adelaide zna go wystarczająco długo, by wiedzieć, że po przegranej się streszcza.
Musi rozpocząć przygotowania do pierwszego poważnego meczu sezonu. Tego, który się liczy. Zauważył jednak jej sztywno wyprostowaną sylwetkę niepasującą do przegranej na boisku, mimo że i ona nie lubiła porażek. Umiała lepiej niż on ukrywać emocje.
- Mam sprawę. – W uchu miała słuchawkę, a czarny kabelek ginął w jej ciemnych włosach. Zapewne słuchała koordynatora public relations. – Króciutką.
Rzadko domagała się uwagi, intuicyjnie znając swoje miejsce oraz jego potrzeby, do tego stopnia, że potrafiła zaplanować mu pracę na kilka tygodni jedynie na podstawie jego codziennych esemesów oraz mejli.
Jeżeli chce z nim teraz rozmawiać, to znaczy, że to coś pilnego.
- Jasne. Potrzebujesz czegoś?
- Przejdźmy gdzieś na bok.
Zadźwięczał mu w głowie sygnał ostrzegawczy.
Poprowadził ją do jednego z wolnych pokoi.
Wyposażenie budynku nijak się miało do siedziby oraz bazy treningowej klubu w Metairie, w którą Reynaudowie zainwestowali miliony, by stworzyć tam warunki jak w prawdziwym domu. Mecz odbył się akurat tutaj, bo było to centrum miasta łatwiej dostępne dla fanów.
Ciasna klitka, w której się teraz znaleźli, stanowiła ułamek przestrzeni zajmowanej przez jego gabinet.
- O co chodzi?
Zamknął za sobą drzwi. W pomieszczeniu znajdowało się tandetne biurko i przedpotopowy telefon z kablem. Ściany były tam tak cienkie, że słychać było, jak zawodnicy trzaskają drzwiami szafek w sąsiednim pokoju.
- Dempsey, przepraszam, że nie w porę, ale dłużej nie mogę tego przeciągać. – Wyjęła słuchawkę z ucha, jakby nie chciała słyszeć, co dzieje się na drugim końcu linii telefonicznej. – Próbowałam ci przekazać, że w tym sezonie mnie nie będzie, ale nie mogłam się przebić.
O czym ona mówi? Jeśli potrzebuje urlopu, wystarczyło zaznaczyć to w jego terminarzu.
- I teraz chcesz to załatwić? – Zawsze ma wszystko pod kontrolą, na boisku i poza nim. – Napisz mi esemesa z datami, kiedy weźmiesz wolne. Bierz tyle dni, ile trzeba, żeby doładować baterie. Jesteś tu niezastąpiona, więc musisz wrócić pełna sił. Adelaide, uważaj na siebie.
Odwrócił się, by wyjść zadowolony, że załatwił sprawę. Przecież czekali na niego dziennikarze.
Jednym susem zagrodziła mu drogę, zasłaniając drzwi swoją drobną posturą.
- Nie słuchasz mnie! Od dawna mnie nie słuchasz.
Hurricanes trenowali z manekinami od niej wyższymi, ale mało ją obchodziło, że Dempsey jest dwa razy wyższy.
- Czego nie usłyszałem? – westchnął.
- Chcę rozkręcić własny interes.
- Tak, wiem. Umówiliśmy się, że przedstawisz mi swój biznesplan.
Pamiętał o jej planach. Powiedziała mu o tym minionej zimy. Zamierzała specjalizować się w odzieży i akcesoriach dla fanek futbolu. Liczyła na to, że z czasem z jego pomocą uzyska prawo wyłączności na używanie logo klubu New Orleans Hurricanes.
Obawiał się, że Adelaide może stracić stabilność finansową osiągniętą ogromnym wysiłkiem, więc liczył wówczas, że po namyśle zda sobie sprawę, jak bardzo ryzykowny jest jej plan. Był pewien, że ją przekonał, gdy udało mu się ją namówić do powrotu na okres przedsezonowych rozgrywek.
Poza tym była nieocenionym członkiem zespołu, który budował latami. Gdy w końcu skompletował wartościowych zawodników, czuł, że nadszedł czas, by wykorzystać ich talenty do osiągnięcia zwycięstwa.
To był właśnie ten czas.
- Mejle z moim biznesplanem wysyłałam ci nie wiem ile razy. – Splotła ramiona na piersi.
O rany, jaka ona jest atrakcyjna.
Adelaide to twoja przyjaciółka, a to rzadkość, mówiło mu sumienie.
Seks to... seks. Adelaide to ktoś znacznie ważniejszy niż obiekt seksualny.
- To prawda. – Odkaszlnął. – Zapoznam się z nim zaraz po tej konferencji.
- Kłamiesz – prychnęła. – Znowu mnie zbywasz. Nie mogę cię do tego zmusić, tak samo jak do czytania esemesów i mejli od byłych dam twojego serca.
Blokując wyjście, mierzyła go wzrokiem.
Od dawna okazywała niezadowolenie, że scedował na nią załatwianie takich spraw, ale potrzebował jej, by chroniła go przed porzuconymi kochankami. Żeby nie miały o czym donosić mediom, odwracając uwagę od drużyny. Była w tym bardzo dobra. Jak i w wielu innych kwestiach.
Kiedy nie było jej w pobliżu, tracił pewność siebie.
Poza tym cały czas poświęcał budowaniu zwycięskiego zespołu, żeby zdobyć uznanie klanu Reynaudów. Nie wystarczało samo nazwisko ojca. Jako bękart zawsze musiał starać się dwa razy bardziej.
Adelaide wspierała go w osiąganiu tego celu. On znał się na futbolu i finansach, ona na wszystkim innym. Zostali przyjaciółmi, odkąd przegonił bandę łobuzów, którzy dopadli ją na cmentarzu. Ona była wtedy w drugiej klasie, on w trzeciej.
Z wdzięczności wkradła się w jego życie, aż stała się najbliższą przyjaciółką i zażartym obrońcą. Nawet wtedy, gdy jego nieobecny bogaty ojciec sobie o nim przypomniał, uwalniając go od nędznej egzystencji w Ósmej Dzielnicy, a matka zrzekła się go na zawsze, Adelaide trwała przy nim.
- W takim razie przejrzę swoją pocztę.
Powinien rozmówić się z Valentiną Rushnayą, szczególnie namolną modelką, z którą przez krótki czas się spotykał. Wyglądało na to, że im większa sława, tym trudniej takiej kobiecie pogodzić się z faktem, że została porzucona dla futbolu.
- Nie będziesz miał wyboru, dopóki nie zatrudnisz nowej asystentki – odparła, ale dla złagodzenia tych słów dodała z uśmiechem: - Dzięki za zrozumienie.
Zatrudnić nową asystentkę? O co tu chodzi?!
Adelaide stawia się, by dostać podwyżkę? Poważnie chce się zająć swoim biznesem akurat teraz, tuż przed rozpoczęciem sezonu?
- Nic nie zrozumiałem. – Postanowił przemówić jej do rozumu. – Potrzebujesz na start gotówki. Nawet bez czytania twojego planu wiem, że mocno nadwątlisz swoje oszczędności, zanim osiągniesz jakiekolwiek zyski. Addy, wszyscy kochają przegranych, ale musisz wiedzieć, że to ogromne ryzyko.
- To ja podejmuję decyzje – warknęła.
Czuł, że powoli traci cierpliwość.
- Połowa małych firm pada, a te, które nie padną, potrzebują poważnych nakładów. Popracuj jeszcze rok. Możesz wystąpić o jaką chcesz podwyżkę, a ja ją klepnę. Zdobędziesz zabezpieczenie finansowe, które pozwoli firmie rozrosnąć się na tyle, żebyś dostała prawa do naszego logo.
A on zyska czas, by przekonać ją do rezygnacji z tego pomysłu. Teraz żyje się im dobrze, bardzo dobrze. Addy stanowi integralny element jego sukcesu, dzięki czemu on może robić to, na czym zna się najlepiej. Kierować zespołem.
Gwar na korytarzu się wzmagał w miarę jak dziennikarze kończyli wywiady w szatni i szli wziąć udział w konferencji. Na niego też już pora.
- Psiakrew, nie chcę podwyżki...
- To znaczy, że nie myślisz jak człowiek interesu – wszedł jej w słowo.
Tak, był pełen uznania dla jej niezależności, nawet może uporu, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby jej pozwolić na założenie firmy skazanej na niepowodzenie.
Tym bardziej że mogła tak dużo osiągnąć w tej pracy dla siebie i dla zespołu. Dla niego. Nie ma czasu na szukanie nowej asystentki, zwłaszcza że jako jego najstarsza przyjaciółka i osoba, która zna go jak nikt inny, Adelaide jest za dobra, by zamieniać ją na kogoś innego.
Ponad jej ramieniem sięgnął do klamki.
Gdy się przesunęła, żeby mu to utrudnić, niechcący oparła się biodrem o jego dłoń.
Wstrzymała oddech.
Mógłby przysiąc, że na ułamek sekundy jej źrenice się rozszerzyły. Cofnął się pospiesznie.
- Cieszę się, że pracując u ciebie, miałam czas się zastanowić, co chcę robić. Że dużo podróżowałam i nawiązywałam kontakty, które mnie zainspirowały.
Mówiła i gestykulowała, więc mógł się skoncentrować wyłącznie na jej dłoniach, a nie na wspomnieniu tego kilkusekundowego fizycznego kontaktu.
Jego wzrok padł na jej bransoletkę. Była to srebrna łyżeczka z lombardu, z której uformował bransoletkę i sprezentował jej na urodziny w czasach, gdy nie było go stać na nic innego.
Dlaczego ona nadal to nosi? Mimo szumu w uszach starał się słyszeć jej słowa.
- Dempsey, bądźmy szczerzy. Nie po to ukończyłam szkołę plastyczną, żeby do końca życia być twoją asystentką. Jak na „tymczasowe” zajęcie, trwa to zdecydowanie za długo.
Zrozumiał aluzję. Namówił ją na tę pracę, tłumacząc, że będzie miała czas się zastanowić, co chce robić dalej. Było to, jeszcze zanim stała się niezastąpiona. Jeszcze przed sezonem, który mógł drużynie przynieść mistrzostwo oraz umocnić jego pozycję w rodzinie jako kogoś znaczącego więcej niż przyrodni brat.
Ciężko pracował na tę szansę przytarcia nosa bezlitosnym mediom, które życzyły mu jak najgorzej. Nadeszła jego chwila, a tandem, jaki tworzyli z Adelaide, był nie do pokonania.
Zwycięstwo oznaczało nie tylko zapewnienie sobie należnego miejsca wśród Reynaudów. Miało też pokazać, ile wart jest każdy dzieciak z biednej Ósmej Dzielnicy, te wszystkie dzieciaki, których bogaci ojcowie nie wyrwali z tego koszmaru.
Jeżeli dzięki futbolowi nie uda mu się niczego zmienić na lepsze, to jego wieloletni trud pójdzie na marne.
- Nie możesz teraz odejść.
Nie pora o tym rozmawiać. Postawi na swoim.
- Odchodzę po tej konferencji. Obiecałam wrócić na czas przygotowań do sezonu, ale teraz koniec. – Bawiła się bransoletką. – Źle zrobiłam, zwłaszcza jeżeli ma to nas skłócić. Obiecuję przekazać wszystkie dokumenty mojej następczyni.
Ale jest łaskawa! Ugryzł się w język, żeby nie zadrażniać sytuacji.
Zasłużył na coś więcej i ona o tym wie.
Jednak jeżeli podejmuje się przeprowadzić go przez tę konferencję, to on ma jeszcze czterdzieści minut, by przemówić jej do rozsądku. Czterdzieści minut na wymyślenie, jak ją zatrzymać na cały sezon.
- W takim razie dzięki za gotowość. – Kładąc dłonie na jej talii, odsunął ją od drzwi. – Muszę iść na konferencję.
Zaczerwieniła się, mimo że zawsze byli jedynie przyjaciółmi. Dbał o tę przyjaźń, bo było to coś wyjątkowego. Adelaide była wyjątkowa.
Nie przychodziło mu do głowy poświęcić tej przyjaźni dla czegoś tak ulotnego jak romans, aczkolwiek zdarzało się przez te lata, że ledwie opierał się pokusie.
Ale też nigdy nie dotykał jej tak jak teraz. Czuł, jak pulsują mu skronie. Tym razem jednak jej spojrzenie, to, jak zareagował na to jego organizm, sprawiły, że zaczął się zastanawiać...
- Jasne, konferencja musi się odbyć. – Przygryzając wargę, sięgnęła po słuchawkę. – Idziemy.
Ruszając za nią, poczuł nieodpartą chęć dotknięcia jej rozkołysanych bioder. Bez wątpienia będzie na niego zła, ale z czasem zrozumie, że chodziło mu wyłącznie o jej dobro.
W jego głowie zrodził się genialny plan. Wiedział już, jak ją zatrzymać, a jego realizację zapewnią mu media. Nie chciał sprawiać przykrości swojej przyjaciółce, ale czuł, że jeżeli zna Adelaide tak dobrze, jak mu się wydaje, to ona go zrozumie.
Ryzykowna gra, ale do wygrania…