Żona markiza Rashfielda
Przedstawiamy "Żona markiza Rashfielda" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Lily i Oliver są małżeństwem od jedenastu lat, ale nigdy nic ich nie łączyło. Nie utrzymują żadnych kontaktów, dlatego wiadomość od Lily zaskakuje Olivera. Chętnie zgodziłby się na rozwód, ale właśnie walczy o spadek po kuzynie i rozstanie z żoną, zawsze postrzegane jako skandal, mogłoby pokrzyżować jego plany. Prosi Lily, by zamieszkała z nim na kilka tygodni, i szybko uświadamia sobie, jak wielki błąd popełnił. Lily, kiedyś cicha i nieśmiała, teraz jest pewną siebie, niezależną kobietą. Doradza mu w batalii o spadek, świetnie wypełnia obowiązki markizy, a przede wszystkim coraz mocniej działa na jego zmysły. Obiecał jej rozwód, jednak teraz rozważa zupełnie inne rozwiązanie.
Fragment książki
Lily już niedługo miała się spotkać z mężem.
Można by pomyśleć, że nie jest to zbyt znaczące wydarzenie, gdyby nie fakt, że odkąd wyjechała do Francji osiem lat temu, ani razu nie widziała go na oczy. Chociaż nie kontaktowali się, Lily spędziła w ciągu ostatnich tygodni dużo czasu, wyobrażając sobie, jak przebiegnie ich spotkanie. Czy się zmienił? Jak bardzo? Czy spodziewał się, że ona się zmieniła? Nie żeby cokolwiek z tego miało znaczenie. Tak naprawdę wcale się nie znali. Odkąd połączył ich związek małżeński, sztywno trzymali się zasad, na które się zgodzili: kameralny ślub, oddzielne życie. Teraz jednak nadszedł czas, by zakończyć ich związek.
Związek?! Tak naprawdę nie łączyło ich nic, no może poza biednym bratem Lily. U samego kresu życia Anthony zadbał o to, by siostra miała męża. Związek, który zaaranżował, spełnił swój cel, a już niedługo nie pozostanie po nim nawet ślad. To spotkanie po latach będzie niezręczne, ale Lily liczyła, że ostatecznie przyniesie im obojgu ulgę. Nigdy nie będzie w stanie spłacić długu wdzięczności, który miała wobec męża, ale przynajmniej zwróci mu wolność, by mógł rozpocząć nowe życie i objąć dziedzictwo.
Powóz, który wynajęła w Folkestone, pokonał krótką drogę do domu w Sandgate i zatrzymał się. Lily bolał żołądek ze zdenerwowania. Surowo się upomniała, bo nie miała powodu, by się denerwować. Ona i Oliver nie byli dla siebie nikim więcej niż tylko dawnym dobroczyńcą i osobą, która była na jego utrzymaniu. Szybko zgodził się na spotkanie, zatem podzielał jej odczucia. Nadszedł czas, by wszystko sobie wyjaśnić i ostatecznie zerwać więzi.
Gdy jednak wysiadła z powozu i zapłaciła woźnicy, poczuła dziwny niepokój. Być może z powodu posiadłości, do której przyjechała, a nie mężczyzny czekającego w środku.
Abbey Hill. Miejsce, które przez trzy lata było jej domem. Zawsze je uwielbiała. Prosta fasada, a za domem ogród, z którego było przejście na kamienistą plażę z przepięknym widokiem na kanał La Manche. W pogodny dzień można było dostrzec w oddali wybrzeże Francji.
Kiedy tu mieszkała, całymi godzinami obserwowała nieustannie zmieniające się widoki. Szare niebo nad wzburzonymi falami lub bladoniebieskie, przechodzące w spokojne błękitne morze. Gdy frontowe okna były otwarte, przy dobrej pogodzie było słychać, jak fale uderzają o kamienny brzeg. Z kolei podczas burzy znad brzegu dobiegały huki i trzaski. W ostatnich dniach jej tak zwanego małżeństwa Lily siedziała w fotelu przy oknie i układała plan wyjazdu.
Kiedy wyjechała, nie przypuszczała, że kiedykolwiek tu wróci. Wtedy była zima, a teraz panowała późna jesień. Niebo było idealnie błękitne, wiał delikatny wiatr i słychać było cichy szum morza. Gdy sięgała do mosiężnej klamki, jej palce drżały. Spojrzała na odjeżdżający powóz, starając się zachować spokój. Nie była już młodą, naiwną kobietą zależną od w zasadzie obcego mężczyzny. Udało jej się odkryć siebie na nowo, na własną rękę i na własnych warunkach. Była z tego dumna.
Drżenie rąk ustąpiło, a żołądek się uspokoił. Lily zaczesała kosmyk włosów za ucho i pchnęła bramę. Nadszedł czas, by odciąć się od przeszłości.
Oliver odłożył fakturę i westchnął. Siedział w cieniu werandy z tyłu domu. Próbował pracować, ale jego wzrok błądził od ksiąg rachunkowych i listów do lśniącego morza, do czystego błękitu nieba i do majaczącego w oddali wybrzeża Francji. Nie mógł się skoncentrować na niczym w obliczu zbliżającej się konfrontacji. Bał się jej.
Lilian poinformowała go, że przybędzie z Paryża. Czy to tam teraz mieszkała? Umowa, którą zawarli, zakładała, że nie będzie wiedział nic o jej życiu. Nie wiedział nawet, jakie przybrała nazwisko, chociaż Iain Sinclair, jego człowiek od interesów, umiał się z nią skontaktować w razie nagłego wypadku. Ale to nigdy nie było konieczne. Dwa razy na rok, zgodnie z ich umową, Lilian pisała do Iaina, informując go, że „ma się dobrze” albo „jest w dobrym nastroju”, a Iain wypłacał jej zasiłek i przekazywał równie nijaką odpowiedź.
Kiedy się pobrali, Lilian miała dwadzieścia lat i niewiele do powiedzenia. Nieśmiała, potulna i całkiem miła, ale bez żadnych środków do życia, a zatem łatwa do wykorzystania, czego obawiał się jej brat Anthony. Potrzebowała ochrony, a Oliver był zobowiązany ją zapewnić. Dotrzymał słowa, dając Lilian miejsce, które mogła nazwać własnym i ratując ją przed małżeństwem z dalekim krewnym, owdowiałym pastorem z dwójką dzieci. Lilian potrzebowała czasu, by nauczyć się dbać o siebie. Oliver zapewnił jej to z przyjemnością. Był już poślubiony swojej firmie i nie miał ani czasu, ani ochoty, by dzielić życie z kobietą. Pod tym względem zupełnie się nie zmienił.
Te lata małżeństwa wydawały mu się teraz abstrakcją. Dom został zamknięty na cztery spusty, kiedy Lilian wyjechała. Prawie o nim zapomniał, dopóki nie otrzymał od niej listu. Nie rozpoznał jej pisma. Podpisała się jako Lilian, bez nazwiska. Treść była jeszcze większym zaskoczeniem. „Już dawno nadszedł czas, byśmy formalnie zakończyli umowę, którą zawarliśmy.” Dlaczego teraz? Drugie małżeństwo, tym razem z wybranym przez nią mężczyzną, zdawało się oczywistym powodem. Jej prośba nie powinna być dla niego zaskoczeniem. Bardziej zaskakujące było, że dopiero teraz Lilian poruszyła tę kwestię. On miał trzydzieści cztery lata, a ona trzydzieści jeden. Kobieta w takim wieku powinna być świadoma, że wkrótce przeminą jej najlepsze lata. Był to kolejny powód, aby Oliver czuł się winny z powodu tego, co będzie musiał zrobić.
Jeśli chodzi o kwestię rozwodu, wszystko było proste. Jego żona opuściła go osiem lat temu. Gdyby prawo było równie jasne w kwestii problematycznego spadku, Oliver zrobiłby wszystko, by jak najszybciej spełnić życzenie Lilian. Kiedy byli małżeństwem, prawie o nic go nie prosiła, a odkąd wyjechała, nie prosiła o nic. Mimo to nie mogła znaleźć gorszego momentu, by zaproponować rozwód. Gdyby tylko istniał jakiś sposób na załatwienie obu spraw w tym samym czasie! Naprawdę nie chciał prosić, by się wstrzymała, ale po prostu nie widział innego rozwiązania.
Dźwięk przyjeżdżającego powozu sprawił, że Oliver poderwał się na równe nogi. Serce waliło mu jak szalone. Nigdy nie należał do osób, które odkładają nieprzyjemne zadania na później. Czas wziąć byka za rogi.
W połowie schodów zatrzymał się i wyjrzał przez okno, z którego był widok na drogę i bramę. Z powozu akurat wysiadała kobieta w eleganckiej, modnej sukni w kolorze miętowej zieleni, z ciemnozieloną falbaną i ogromną kokardą nad biustem. Na jej ciemnobrązowych włosach spoczywał mały kapelusik stanowiący interesującą konstrukcję z koronki i kokardek. Wyglądał tak niepraktycznie, że zapewne kosztował fortunę. Nawet niewprawne oko Olivera rozpoznawało paryską modę.
Czy to naprawdę była Lilian? Wyglądała niesamowicie szykownie. Nie przypominał sobie, żeby jej włosy były takie lśniące. Ale… Tak, szczupła sylwetka i pełen gracji sposób poruszania się były takie same jak przed laty. I oczy. Już zapomniał o tych dużych, orzechowych oczach, które kiedyś przywodziły na myśl spojrzenie spłoszonej sarny, a teraz patrzyły tak… uwodzicielsko.
Wyobrażał sobie, że pojawi się starsza, wyblakła wersja kobiety, którą poślubił. Nie mógł się bardziej mylić. Kobieta, która stała przy bramie i wpatrywała się w niebo, nie wyglądała, jakby prowadziła spokojne życie na wsi. Nie wyglądała nawet na Angielkę. Modna, egzotyczna, opanowana i atrakcyjna. Natychmiast zrugał się w duchu za tę ostatnią myśl. Nie czas podziwiać kobietę, która była tu, by rozmawiać o rozwodzie.
Nagle się odwróciła, na co on pospiesznie odsunął się od okna i pobiegł do salonu. Usiadł i sięgnął po poranną gazetę. Po chwili ją odłożył, a następnie głupio podskoczył, słysząc ciche pukanie do drzwi.
– Pański gość, milordzie – rzekł służący i odsunął się, by przepuścić ją w drzwiach.
Spotkanie z Oliverem było dla Lily takim szokiem, że na chwilę zaniemówiła. Jego czarne jak węgiel włosy, dawniej krótko przycięte, teraz sięgały prawie do ramion, a szczękę pokrywał schludny zarost. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, zaś między brwiami zagościła głęboka bruzda. Człowiek, którego poślubiła lata temu, był po prostu przystojny. Teraz wydawał się... mroczniejszy. Gdyby nie miała powodu, by się z nim spotkać, wolałaby go unikać. Wyglądał dość niepokojąco.
– Oliverze. – Lily wzięła się w garść i obdarzyła go uśmiechem. – Jak się miewasz?
– Witaj, Lilian. Nawet nie muszę pytać, jak ty się miewasz. Wyglądasz wręcz zjawiskowo. – Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła. – I zupełnie inaczej.
Patrzył na nią, jakby jej nie rozpoznawał, co nie było dla niej zaskoczeniem, bo wątpiła, że byłby w stanie rozpoznać ją w tłumie. Nosiła rękawiczki, ale jego dotyk i tak ją rozproszył.
– Jestem z pewnością starsza i znacznie mądrzejsza – odpowiedziała bez ogródek. – Usiądziemy? Mamy wiele do omówienia.
Zerknęła na siedzenie przy oknie i dostrzegła, że nie ma tam stosu poduszek, które niegdyś tam kładła. Pokój był nieskazitelnie czysty i pachniał pszczelim woskiem, ale nic nie wskazywało, by ktoś w nim mieszkał. Nie było tu książek ani kwiatów, żadnych listów ani papierów oprócz dzisiejszego wydania gazety. Usiadła na sofie naprzeciwko kominka i obróciła się bokiem. Obecnie modne gorsety i kokardy znacznie lepiej się w tej pozycji prezentowały.
Oliver zajął miejsce na krześle. Zawsze ubierał się w stonowany sposób. Dziś miał na sobie zwyczajny czarny garnitur i ciemnoniebieską kamizelkę.
– Skorzystałem z usług agencji, która na kilka dni przystosowała główne pokoje do zamieszkania – powiedział. – Nie byłem pewien, na jak długo zamierzasz zostać w Anglii.
– Tylko na tyle, ile będzie trzeba, aby wreszcie rozwiązać naszą sprawę – odparła. – Zależy mi, by jak najszybciej wrócić do Paryża. Zatrzymałam się w hotelu Pavilion w Folkestone. Byłam zaskoczona, że zaproponowałeś spotkanie tutaj. Nigdy nie przepadałeś za morzem.
– A ty zawsze chciałaś nad nim zamieszkać.
– Powiedziałam ci to?
– Dobrze zapamiętałem, bo była to jedna z niewielu opinii, jakie udało mi się od ciebie wyciągnąć – odparł. – Dlatego kupiłem dla ciebie ten dom.
– Kupiłeś go dla mnie? Myślałam, że… Nigdy nie pozwoliłabym ci niczego kupić tylko po to, by spełniać moje zachcianki.
– Wiem, dlatego ci o tym nie powiedziałem.
– Gdybym wiedziała…
– To bardzo byś się speszyła – dokończył za nią.
– W takim razie powinnam ci z opóźnieniem podziękować za hojność i uprzejmość – powiedziała sztywno.
– Nigdy nie zabiegałem o twoją wdzięczność. Obiecałem mojemu najlepszemu przyjacielowi, że będę się tobą opiekował.
– To była obietnica złożona pod przymusem. Anthony postawił cię w okropnej sytuacji. Kiedy o tym myślę, wzdrygam się na myśl, jakie to było z jego strony niesprawiedliwe.
– Umierał i chciał zrobić, co w jego mocy, by o ciebie zadbać. Ja zaś zawdzięczałem mu życie.
– Znam tę historię aż za dobrze. Jako chłopcy bawiliście się na zamarzniętym stawie. Lód pękł i wpadłeś do wody. Anthony zanurkował i wyciągnął cię na powierzchnię.
– Nie myślał o własnym bezpieczeństwie. Gdyby nie twój brat, utopiłbym się w lodowatej wodzie. Może gdyby za mną nie wskoczył, nadal by tu był? Zmarł na suchoty, ale gdyby wtedy nie zachorował na płuca, może by potem nie umarł.
– Czułeś się winny, gdy umierał. Według mnie Anthony, choć uratował ci życie, nie powinien zmuszać cię do małżeństwa ze mną.
– Co innego mógł zrobić? Byłaś jego jedyną bliską krewną, całkowicie zależną od niego finansowo. To zupełnie naturalne, że pragnął cię zabezpieczyć. Moim skromnym zdaniem postąpił słusznie, bo w przeciwnym razie zostałabyś bez środków do życia. Wolałabyś małżeństwo z owdowiałym pastorem?
Ta myśl nawet po latach przyprawiała Lily o dreszcze.
– Nie. Wolałabym, żeby moi rodzice byli na tyle przewidujący, by pozwolić Anthony'emu zapisać mi środki z funduszu powierniczego. Gdyby tak się stało, nikt nie musiałby się mną opiekować, a ty nie byłbyś zmuszony do ożenku.
– Anthony mnie nie zmusił. Okoliczności były niezwykłe, ale mimo wszystko decyzja, którą podjęliśmy, była właściwa, prawda? – Oliver zmarszczył brwi. – Żałujesz tego?
– Jestem ci niezmiernie wdzięczna, ale żałuję, że musiałeś mnie ratować. Niestety nie byłam wtedy w stanie sama o siebie zadbać.
– Doszliśmy do porozumienia, które było korzystne dla nas obojga, czyż nie? Nigdy nie prosiłem, byś poświęcała mi więcej czasu, niż konieczne. Ty też mi się nie narzucałaś. Byłaś tu szczęśliwa, prawda?
Lily rozejrzała się, jakby widziała w tym miejscu młodszą, żałosną wersję siebie. Szybko się otrząsnęła. Teraz trzeba się skupić na tym, co będzie, a nie na tym, co było.
– Dałeś mi przestrzeń, bym odkryła, co chcę zrobić z własnym życiem. Zawsze będę ci za to wdzięczna.
– To nie jest odpowiedź.
– Na litość boską! Jeśli już musisz wiedzieć, to na początku byłam zdruzgotana. Anthony umierał długo i w bólach, ale i tak nie byłam gotowa na jego śmierć. Byłam ci wdzięczna, bo oszczędziłeś mojemu bratu zamartwiania się o moją przyszłość, no i nie musiałam przyjmować oświadczyn kuzyna. Ale to nie sprawiło, że byłem szczęśliwa. Byłeś najlepszym przyjacielem Anthony'ego, nie moim. Prawie cię nie znałam. Czy byłam tu szczęśliwa? Oczywiście, że nie, Oliverze. Czułam się okropnie, bo musiałam polegać na twojej dobroczynności. Nie chciałam być twoją żoną, ale nie miałam wyboru. Nie wiedziałam, co tak naprawdę pragnę robić. Była jedna rzecz, o której marzyłam, ale zawsze sądziłam, że to mrzonki. – Lily westchnęła. – Przepraszam. Nigdy się nie kłóciliśmy i nie chcę tego robić teraz. Nie przyszłam tu, by roztrząsać przeszłość. Bardzo wiele dla mnie poświęciłeś i jestem ci za to wdzięczna. Nigdy nie zdołam ci tego wynagrodzić. Teraz jednak zrobię wszystko, co konieczne, aby cię ode mnie uwolnić.
– Uwolnić mnie?
– Mówię o rozwodzie, Oliverze. Z powodu mojego odejścia. Chyba że istnieje lepsze uzasadnienie?
– Nie. Podobno to najbardziej uzasadniony powód rozwodu.
– Skonsultowałeś się już z prawnikiem?
– Tak, gdy tylko otrzymałem twój list. Zrobiłem to dyskretnie. Zaskakujące, że decyzja o rozwodzie zajęła ci tyle czasu.
– Twój kuzyn nie żyje od pół roku, a pan Sinclair poinformował mnie o tym dopiero pięć tygodni temu.
– Co ma wspólnego śmierć Archiego z rozwodem?
– Co ma… Czy to nie oczywiste? – Lily zaczynała się czuć, jakby ona mówiła o jednym, a Oliver o drugim. – Jesteś teraz markizem...
– No naprawdę! Nie musisz mi o tym przypominać. I doprawdy nie rozumiem, czemu fakt, że odziedziczyłem ten przeklęty tytuł, ma cokolwiek wspólnego z twoim przyjazdem. Nie musisz mnie od siebie uwalniać. Nie planuję ponownie się żenić, jeśli o to ci chodzi.
– Może nie podczas żałoby po kuzynie, ale...
– Ani w czasie żałoby, ani nigdy! Dość o mnie, Lilian. Rozumiem, że powinienem ci pogratulować.
– Gratulacje? – W końcu zdała sobie sprawę, dlaczego czuła, że rozmawiają o dwóch różnych rzeczach. – Dobry Boże! Nie. Wcale nie chcę ponownie wychodzić za mąż.
– Więc dlaczego tu jesteś? To znaczy… Dlaczego teraz, po tylu latach, chcesz rozwodu?
– Tak, wiem, za długo z tym zwlekałam, powinnam była napisać do ciebie znacznie wcześniej. Zrobiłabym to, gdybym wiedziała, że ponownie chcesz się ożenić. Po prostu byłam zajęta własnym życiem, a to małżeństwo niezbyt mnie obchodziło.
– Mógłbym powiedzieć to samo. Dlaczego więc teraz zaczęło cię obchodzić?
– Czy naprawdę musisz pytać? – Lily wpatrywała się w niego zdumiona. Przecież Oliver powinien jej dziękować, że zadała sobie trud, by osobiście przyjechać i omówić z nim tę sprawę. – Jesteś markizem – powiedziała. – Masz teraz tytuł, ziemię i wszystkie związane z tym obowiązki.
– Naprawdę nie potrzebuję kolejnego wykładu na temat moich obowiązków. Co to ma wspólnego z twoim przyjazdem?
– Będziesz potrzebował spadkobiercy, Oliverze.
– Mam już spadkobiercę. To mój asystent, Alan Masterton.
– Nie chodzi mi o kogoś, kto przejmie prowadzenie fabryk, tylko o syna, który odziedziczy twój majątek.
– Nie chcę mieć syna. Córki zresztą też nie. Nie chcę sprowadzać nikogo na świat.
– Skoro jesteś markizem, będziesz potrzebował dziedzica. A żeby mieć dziedzica, potrzebujesz żony.
– Mam już żonę. Siedzi naprzeciwko mnie i gada od rzeczy.
– Och, na litość boską! Nie mówię o sobie, tylko o żonie odpowiedniej do twojej nowej pozycji. O kobiecie z odpowiednim rodowodem i wykształceniem, która wie, jak zarządzać domem, rozmawiać z innymi utytułowanymi damami i robić to wszystko, co robią markizy.
– Nie chcę i nigdy nie chciałem mieć prawdziwej żony. Właśnie dlatego tak chętnie się z tobą ożeniłem. Nie mam czasu na małżonkę, nie mówiąc już o rodzinie. A nawet gdybym miał czas, nie zamierzam dzielić życia z innymi. Lubię działać sam.