Zostań na całe życie / Arabskie noce
Przedstawiamy "Zostań na całe życie" oraz "Arabskie noce", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Po tragicznej śmierci żony arystokrata Alessio Conte Dal Lago wycofuje się z życia towarzyskiego. Mija trzeci rok jego samotności w rodzinnym zamku, gdy zatrudnia jako tymczasową gospodynię Angielkę Charlotte Symonds. Charlotte od samego początku burzy spokój Alessia. Przypomina mu o jego obowiązkach wobec pracujących dla niego ludzi, a także wobec zabytkowej posiadłości, o którą przestał dbać. Piękna Charlotte sprawia także, że serce zaczyna mu bić żywiej. Choć początkowo irytowała go nadmiarem energii, coraz bardziej zaczyna żałować, że jej pobyt w zamku będzie taki krótki…
Poślubienie Angielki Sapphiry Marshall okazało się największym błędem szejka Zahira. Żona szybko go opuściła, uszczuplając przy tym jego konto o kilka milionów funtów. Po latach Sapphira przybywa ponownie do jego kraju. Jako modelka bierze udział w sesji zdjęciowej. Zahir, gdy tylko ją zobaczył, zapragnął spędzić z nią przynajmniej jedną noc. Podstępem uprowadza ją do pustynnego zamku…
Fragment książki
Alessio stał przy oknie, patrząc na poranną mgłę zasnuwającą jezioro. Pasowałoby to do jego humoru, gdyby pozostała tam przez cały dzień, odizolowując wyspę od świata zewnętrznego i wschodzącego słońca.
Tego dnia na nie nie zasługiwał.
Ból przeszył mu pierś, tak znajomy, że niemal powitał go z ulgą. Ból był teraz jego stałym towarzyszem, znakiem, że żyje.
Potarł spięty kark. Nie spał przez całą noc, nadzorując aukcję w Azji, choć pracownicy azjatyckiego oddziału jego firmy świetnie poradziliby sobie sami. Nawet z aukcją taką jak ta, gdzie sprzedawcy zyskiwali fortuny, a kupujący jedne z najcenniejszych antyków, obrazów i ceramiki, jakie pojawiły się na rynku od dekady. To było jedno z największych wydarzeń tego typu w historii rodzinnej firmy. Alessio powinien świętować swój sukces, ale nie czuł żadnej satysfakcji.
Nic dziwnego. Jego życie było tak puste, jak ta mgła nad jeziorem. Żadnej radości, żadnej satysfakcji od czasu tamtego koszmarnego dnia, dokładnie trzy lata temu. Przez te trzy lata pracował ciężej niż kiedykolwiek, bo tylko praca pozwalała mu uwolnić się od mrocznych myśli. Los tylu ludzi od niego zależał: jego rodziny, pracowników jego firmy, mieszkańców tej wyspy, którzy od setek lat szukali wsparcia u Conte Dal Lago.
Nagle promień porannego słońca przedarł się przez mgłę i serce Alessia zatrzymało się na moment.
Zamrugał. Czyżby zaczynał odczuwać skutki braku snu?
Nie wierzył w duchy mimo mieszkania w średniowiecznym castello, gdzie członkowie jego rodziny rodzili się i umierali przez pięćset lat. Ale jakie mogło być inne wyjaśnienie kobiecej sylwetki, na widok której włoski na jego karku stanęły dęba?
Ból zatopił ostre szpony w jego piersi, gdy patrzył, jak wchodzi do wody. Jej palce dotknęły tafli.
Tak, jak w jego koszmarach.
Alessio zachwiał się. To nie mogło być prawdziwe. Ona nie żyła. Zginęła trzy lata temu.
Czyżby oszalał? Ciotka uprzedzała go, że to się stanie, ale on jej nie słuchał. Istniały powody, dla których od trzech lat nie opuszczał wyspy. Pokuta musiała zostać odbyta.
Wyszedł ze swojego gabinetu i zbiegł po starożytnych stopniach wieży. Na plaży nie było żywego ducha. Żadnego śladu, żadnego dźwięku. Chyba, że… czy wyobraził sobie plusk wody na końcu zatoki? Ruszył w tamtą stronę. Każdy jego zmysł był wyczulony, ale nie słyszał nic oprócz pulsowania własnej krwi w uszach. Doszedł do przystani. Były w niej zacumowane dokładnie te łódki, co poprzedniego dnia. Nic, co wskazywałoby na obecność intruza.
To była jego wyobraźnia. Iluzja, stworzona przez poczucie winy, żal i bezsenność. Ale Alessio był zbyt wytrącony z równowagi, żeby wrócić do gabinetu. Ruszył przed siebie wąską, brukowaną uliczką, która wiodła wokół wyspy obok znajomych budynków. Niektóre były puste, a inne zamieszkane przez rodziny, które żyły tu prawie tak długo, jak jego własna. Nie po raz pierwszy poczuł wdzięczność za to, jak zwarli szeregi, kiedy wydarzyła się tamta tragedia. Odsądzano go od czci i wiary, gazety huczały od spekulacji. Ale dziennikarze nie zdołali niczego się dowiedzieć od mieszkańców L’Isola del Drago.
Poczuł zapach świeżo upieczonego chleba i uświadomił sobie, że obszedł już całą wyspę, docierając do małej piekarni. Mógłby wpaść do Maria na poranną pogawędkę nad cornetto. Minęły tygodnie, odkąd ostatnim razem rozmawiał ze starszym mężczyzną, ale dzisiaj nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z człowiekiem, który znał go od kołyski.
Właśnie szedł z powrotem do castello, kiedy mgła na jeziorze uniosła się, a z nią każdy włosek na jego ciele.
Była tam.
Kobieta, którą widział wcześniej.
Była ciemną sylwetką na tle słońca, brodzącą w wodzie. Jej biodra kołysały się zmysłowo. Serce Alessia biło tak szybko, jakby miało wyrwać się z piersi. Musiał wydać jakiś dźwięk, bo stanęła i spojrzała w jego stronę.
Mgła rozrzedziła się jeszcze bardziej i słońce oświetliło jej kremowe, mokre ciało. Dopiero wtedy Alessio wypuścił wstrzymywany oddech.
Oczywiście, że to nie była Antonia.
Chciał powiedzieć kobiecie, że to miejsce jest przeklęte, że powinna czym prędzej wracać, skąd przyszła, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Dlatego po prostu stał, z pięściami zaciśniętymi u boków, słysząc w uszach oszalałe bicia własnego serca.
W jednoczęściowym kostiumie nieznajoma powinna wyglądać całkowicie aseksualnie, ale tak nie było. Jej pełne biodra i piersi przypomniały mu Wenus z renesansowego obrazu, który wisiał w jego sypialni. Ale Wenus nie była tak seksowna, jak ta kobieta. Nawet jej nagie ramiona, błyszczące w pierwszych promieniach słońca, wyglądały kusząco.
To wreszcie wyrwało go z odrętwienia. To nie był duch, ale kobieta z krwi i kości, na której widok jego ciało odruchowo zareagowało. Uświadomił sobie, że minęły lata, odkąd ostatni raz czuł coś takiego. Czyżby jego fizyczne reakcje były zamrożone tak samo, jak jego serce?
– Jesteś na prywatnym terenie. Idź stąd – warknął przez zaciśnięte gardło. Ale kobieta zbliżyła się, kołysząc ramionami. Alessio zmarszczył brwi. Czyżby nie rozumiała włoskiego? Powtórzył to samo po angielsku.
Ale ona nie zatrzymała się, dopóki nie stanęła przed nim, wciąż po kostki w wodzie.
– Zrozumiałam za pierwszym razem. Ale mam prawo tu być. Jestem Charlotte Symonds.
Charlotte patrzyła na wyraźnie zirytowanego mężczyznę ze spokojnym, profesjonalnym uśmiechem. Lata praktyki z wymagającymi gośćmi przyszły jej na pomoc, choć przeczuwała, że Conte Dal Lago nie będzie przypominał żadnego wymagającego gościa, jakiego kiedykolwiek obsługiwała.
– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – warknął. – To teren prywatny.
Skrzyżował potężne ramiona, jakby był gotów wziąć ją za fraki i wyrzucić ze swojego terenu.
– Co jest takie zabawne?
Charlotte przestała się uśmiechać.
– Nic, nic. – Wyciągnęła do niego rękę. – Miło pana poznać, Conte Dal Lago. Jestem…
– Niemile widziana.
Ta piękna, surowa twarz o intrygującej symetrii wyglądała jak wykuta z kamienia. Jedynym, co burzyło to wrażenie, była pokryta zarostem szczęka i niesforne czarne włosy. Miał w sobie coś z pirata, pewną bezwzględność mężczyzny, który złamałby każdą zasadę, gdyby akurat mu to pasowało. Gdyby to oznaczało, że dostanie to, czego chce.
Na tę myśl poczuła ciepło w podbrzuszu. Zmarszczyła brwi. Przecież nie znosiła władczych mężczyzn, przyzwyczajonych, że wszystko im się należy.
Ale ten mężczyzna był niemożliwie seksowny. Zdjęcia w internecie nie przygotowały jej na jego męską charyzmę. Na aurę władzy, którą roztaczał. Przełknęła ślinę, usiłując się opanować.
– Jeśli natychmiast nie opuścisz mojego terenu, to sam cię stąd wyniosę – oświadczył.
– To nie będzie konieczne. – Charlotte wyprostowała się, starając się nie myśleć o tym, że jest ubrana tylko w kostium kąpielowy. – Pracuję tu. Jestem pańską tymczasową gospodynią.
Uniósł czarną jak smoła brew w pełnym wyższości niedowierzaniu. Ale Charlotte nie dała się onieśmielić. Przez tyle lat była terroryzowana przez ojca, że takie gesty nie robiły na niej wrażenia.
– Przyjechałam wczoraj wieczorem. Anna miała mnie przedstawić, kiedy będzie pan dostępny. – Starsza kobieta wyjaśniła, że Conte Dal Lago nie można pod żadnym pozorem przeszkadzać w pracy. – Ale w środku nocy dostała telefon z Rzymu i musiała nagle wyjechać. Jej córka wylądowała w szpitalu z zagrożoną ciążą.
Charlotte spodziewała się, że jego spojrzenie złagodnieje, ale on tylko jeszcze bardziej zesztywniał. Zamiast odpowiedzieć, wyjął telefon z kieszeni, przytknął go do brody i odszedł kawałek. Charlotte usłyszała tylko imię jego gospodyni i strumień słów, które wykraczały poza jej podstawową znajomość włoskiego. Nie czekał na odpowiedź, więc domyśliła się, że wysłał Annie wiadomość głosową. Żądając, żeby wróciła czy też pytając o zdrowie jej córki? Charlotte nie miała pojęcia. Jego spojrzenie wciąż było tak samo gniewne.
Do głowy przychodziły jej różne historie, które o nim czytała. Był głową jednego z najstarszych rodów arystokratycznych we Włoszech; jego przodkowie wiele stuleci temu zdobyli tytuł przez krwawe bitwy i podboje. Teraz nie ścinali już głów, ale wedle reputacji ich charakter się nie zmienił. Mówiono, że są najbardziej lojalnymi przyjaciółmi i najbardziej zaciekłymi wrogami.
Zadrżała i potarła ramiona, przypominając sobie nowsze historie. O tym człowieku. Bezwzględnym, aspołecznym Sinobrodym. Opowiadano, że uwięził tutaj swoją piękną, sławną żonę, która wreszcie popełniła samobójstwo, nieszczęśliwa w związku z bezdusznym tyranem.
Charlotte uznała to za plotkę. Czyżby się pomyliła?
Conte Dal Lago zmrużył oczy.
– Moją tymczasową gospodynią? – powtórzył.
Gniew zniknął z jego głosu. Teraz był miękki jak aksamit i miał w sobie coś zmysłowego, co sprawiło, że jej nogi też zrobiły się miękkie. – Chcę cię widzieć w moim gabinecie za trzydzieści minut.
Jego ton sugerował, że jej pierwszy dzień będzie jeszcze trudniejszy, niż zakładała.
Trzydzieści minut później Charlotte zapukała do dębowych drzwi. Była prawie pewna, że to drzwi gabinetu, choć Anna nie miała czasu, żeby ją oprowadzić. Plan był taki, że Charlotte będzie pracować z Anną przez kilka dni, zanim starsza kobieta wyjedzie, by towarzyszyć córce przy narodzinach swojego pierwszego wnuka. Tymczasem ta przed swoim wyjazdem zdążyła przekazać jej tylko kilka ogólnikowych zasad.
Jeden: prywatność hrabiego jest kwestią kluczową. Charlotte nie mogła robić na wyspie zdjęć ani mówić o tym, co tutaj zobaczy i usłyszy.
Dwa: nie wolno jej zapraszać gości. Żadnych.
Trzy: jeśli Conte pracował w swoim gabinecie, nie można mu było przed żadnym pozorem przeszkadzać.
Cztery: jeśli nie potrafi zrobić idealnego espresso, to jej pobyt tu nie ma sensu.
Charlotte uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że demonicznego hrabiego można ugłaskać przyzwoitą kawą. Choć biorąc pod uwagę jego humor wcześniej, wątpiła, żeby espresso mogło coś zdziałać.
Co musiałoby się stać, żeby na tej twarzy pojawił się uśmiech?
To, Charlotte Symonds, nie jest twoją sprawą – powiedziała do siebie.
Wyprostowała się, upewniła się, że jej włosy nie wysunęły się z koka, i zapukała jeszcze raz.
– Avanti.
Otworzyła drzwi i stanęła w progu. Gabinet Conte zajmował prawie całą ogromną wieżę, z sięgającymi wysoko łukowymi oknami, przez które roztaczał się widok na góry o zielonych podnóżach i poszarpanych szczytach. Pod zaokrąglonymi ścianami stały regały pełne książek, a głębokie wnęki okienne były wyposażone w tapicerowane siedziska. Charlotte weszła do środka, ukradkiem rozglądając się po ogromnej przestrzeni. Teraz zauważyła też nowoczesne akcenty, fotele i biurko, na którym stał imponujący rząd monitorów.
– Czy czuję zapach kawy? – zapytał Conte, nie podnosząc wzroku znad monitora. Charlotte poczuła ukłucie irytacji. Jej praca polegała między innymi na nierzucaniu się w oczy, ale chyba mógł traktować ją jako kogoś więcej niż dostarczycielkę kawy?
Obeszła biurko i postawiła na nim tacę.
– Dziękuję – mruknął, wciąż patrząc na ekran. Przynajmniej miał jakieś maniery. Charlotte przypomniała sobie, jak pogardliwie jej ojciec traktował własny personel, spodziewając się, że będą odgadywać jego życzenia, i wpadając w szał, kiedy tego nie robili.
Widziała chwilę, w której Conte zauważył drugą filiżankę na srebrnej tacy. Zamrugał, jakby nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego gospodyni może mieć ochotę na espresso po porannym pływaniu. Może posunęła się za daleko? W małym, ekskluzywnym hotelu w Alpach, w którym pracowała poprzednio, menedżer traktował ją jak równą sobie. Ale może praca dla arystokraty z tytułem wyglądała inaczej?
Conte wreszcie podniósł na nią wzrok.
– Proszę, usiądź.
– Czy są jakieś wieści od Anny?
– Jej córka musiała przejść cesarskie cięcie, ale czuje się dobrze. Dziecko też. – Jego spojrzenie złagodniało. – Zdecydowaliśmy, że urodzi w najlepszym prywatnym szpitalu w Rzymie, więc miejmy nadzieję, że nie będzie więcej komplikacji.
Zdecydowaliśmy? Charlotte podejrzewała, że to on wszystko opłacił. Rodzina Anny nie mogłaby sobie pozwolić na najlepszych lekarzy.
Ale Conte wcale nie wyglądał na zadowolonego z efektów swojej wspaniałomyślności. W jego głosie wciąż było wyczuwalne napięcie.
Charlotte chciała usiąść na krześle przed biurkiem, ale Conte wskazał jej skórzany komplet wypoczynkowy.
– Tam.
Charlotte postawiła tacę na stoliku, usiadła i napiła się kawy, przymykając oczy z zadowolenia. Podniosła wzrok i odkryła, że Conte siedzi naprzeciwko niej i przygląda jej się spod zmrużonych powiek. Czyżby za bardzo nadepnęła mu na odcisk? Chyba nie rozważał zwolnienia jej, zanim zaczęła pracę?
Nie. Był człowiekiem przyzwyczajonym do wygód i nie chciałby radzić sobie sam, póki nie znajdzie dla niej zastępstwa. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Założyła nogę na nogę. Dotyk chłodnej skóry przypomniał jej, że nie miała czasu założyć rajstop, kiedy spieszyła się, żeby się ubrać i zrobić mu kawę.
– Nie ubierasz się jak gosposia – stwierdził Conte, jakby czytał jej w myślach.
– Myślał pan, że będę miała fartuszek z falbankami? – zapytała Charlotte, zanim zdążyła się powstrzymać.
– Tak ubiera się francuska pokojówka, nie gosposia.
Charlotte poczuła, że się rumieni. Nie mogła w to uwierzyć. Nigdy nie pozwalała, żeby protekcjonalne i seksistowskie uwagi ją wzruszyły. Czyżby przeceniła swoje możliwości, przybywając tutaj?
– Czy moje ubranie jest nieodpowiednie? – zapytała, siląc się na spokój.
Conte zmierzył wzrokiem jej marynarkę i spódnicę ołówkową.
– Nie, nie jest. Ale Anna nie ubiera się tak formalnie.
Charlotte wzruszyła ramionami.
– Na moim poprzednim stanowisku goście oczekiwali ode mnie, że będę wyglądać przyzwoicie.
– A jakie było twoje poprzednie stanowisko?
Charlotte zmarszczyła brwi. Sądziła, że Conte przeczytał przynajmniej jej CV. Czy naprawdę do tego stopnia nie obchodziło go, kto mieszka pod jego dachem?
– Byłam kierowniczką zespołu sprzątającego w szwajcarskim hotelu i wicemenedżerką. – Wymieniła nazwę hotelu i zobaczyła, jak Conte unosi brwi. Wyglądało na to, że udało jej się mu zaimponować. – Czy chciałby pan przeczytać moje referencje?
– To nie będzie konieczne. Anna na pewno je sprawdziła.
Kolejny dowód, że nie nadzorował jej rekrutacji. A teraz zaczynał mieć wątpliwości.
Charlotte powstrzymała dreszcz niepokoju. Ta praca była dla niej ważna. Po zakończeniu tego zlecenia miała zacząć pracę w słynnym weneckim hotelu, a wspomnienie niby mimochodem, że będzie tymczasową gosposią Conte Dal Lago, zrobiło duże wrażenie na rekruterze. Conte miał reputację człowieka, który oczekuje doskonałości we wszystkim. Praca dla niego byłaby ważnym krokiem na drodze jej kariery.
– Znam to miejsce. Ma bardzo dobre opinie. – Conte urwał na moment. – Wydajesz się młoda jak na takie stanowisko.
Charlotte wyprostowała się.
– Za kilka miesięcy skończę dwadzieścia sześć lat. Pracuję w branży hotelarskiej od ponad ośmiu.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zlekceważył ją przez jej wiek. Ale znała swoją wartość. Pomaganie matce wiele ją nauczyło, zanim poszła do swojej pierwszej pracy.
Jej matka pochodziła z szacownego brytyjskiego rodu. W jej rękach to wszystko wydawało się łatwe: zarządzanie posiadłością, hodowlą koni i rola czarującej gospodyni. Ale za jej spokojem i urokiem osobistym kryła się ciężka praca, świetne zdolności organizacyjne i umiejętność zapanowania nad każdym kryzysem.
Charlotte przełknęła ślinę, odsuwając od siebie bolesne wspomnienia. Nie była w domu od czasu jej śmierci. Kariera znaczyła dla niej wszystko; uratowała ją przed bulwersującymi planami jej ojca i wypełniła pustkę po tym, co straciła.
Podniosła wzrok i odkryła, że Conte wpatruje się w nią uważnie.
– To nie były szczęśliwe lata?
Charlotte zamrugała, przerażona, że dojrzał na jej twarzy te emocje. Jak to możliwe? Sądziła, że jest ekspertką w ukrywaniu swoich uczuć – jeden ze sposobów, jakimi broniła się przed ojcem.
– Wręcz odwrotnie. – Uśmiechnęła się. – Kochałam Szwajcarię. Podobała mi się moja praca i poznawanie ludzi. Miałam dużo szczęścia.
Była dumna, że choć w szkole ledwo udawało jej się przejść do następnej klasy, tak dobrze sobie poradziła. Jej praca nie była prestiżowa, ale uczciwa, i wiedziała, że wykonuje ją dobrze.
– Nie musisz przede mną udawać.
Tym razem to Charlotte uniosła brwi.
– Nie wierzy mi pan?
– No dobrze, to wymień trzy rzeczy, które podobały ci się w twojej pracy. Bez zastanowienia.
Conte pochylił się do niej. Charlotte poczuła zapach wody kolońskiej, cedru i czegoś dymnego, przypominającego kadzidło.
– No…
– Bez myślenia. Po prostu mi powiedz. – Strzelił palcami.
– Góry.
– I? Co jeszcze?
– Dobrze wykonana praca.
– I co jeszcze?
– Mogłam tam być sobą.
Charlotte gwałtownie wciągnęła powietrze, nie wierząc, że to powiedziała. Jej serce waliło tak, jakby właśnie wbiegła na jedną z tych gór, które tak kochała. Powstrzymała ochotę, żeby obronnie otoczyć się ramionami.
– Co masz na myśli, mówiąc, że mogłaś być sobą?
Oczywiście, że zwrócił uwagę akurat na to.
To niesamowite, jak osobiste wydawało jej się to wyznanie.
Fragment książki
Zahir Ra’if Kuarishi, dziedziczny władca królestwa Marabanu leżącego nad Zatoką Perską, zaskoczony wstał zza biurka, gdy do gabinetu wpadł jak burza jego młodszy brat Akram.
– Co się stało? – zapytał, niezadowolony, że zakłócono mu spokój.
Wysoki, szczupły i muskularny, miał sprężystą sylwetkę oficera wojska, którym w istocie był.
Niezwykle wzburzony Akram zatrzymał się gwałtownie i skłonił szybko, przypomniawszy sobie o wymogach dworskiej etykiety.
– Wasza Królewska Mość, proszę wybaczyć, że przeszkadzam...
– Mam nadzieję, że z ważnego powodu – burknął Zahir.
Na dobrodusznej twarzy Akrama odmalowało się zakłopotanie.
– Nie wiem, jak to powiedzieć...
– Usiądź i uspokój się – poradził mu Zahir. Zajął z powrotem miejsce w fotelu i zmierzył brata przenikliwym spojrzeniem czarnych oczu. – Nie jestem tak groźny jak nasz zmarły ojciec.
Akram zbladł na to wspomnienie. Ojciec tyranizował rodzinę i równie despotycznie rządził krajem – jednym z najbardziej zacofanych na Bliskim Wschodzie. Pieniądze ze sprzedaży ropy naftowej wpływały wówczas wyłącznie do skarbca króla Fareeda, natomiast jego poddani cierpieli nędzę i żyli niczym w średniowieczu, pozbawieni edukacji, należytej opieki zdrowotnej i dostępu do nowoczesnej technologii. Zahir przejął rządy dopiero przed trzema laty i chociaż natychmiast zaczął wprowadzać zmiany, wiele jeszcze zostało do zrobienia.
Akram wiedział, że starszy brat trudzi się nieustannie nad poprawą losu swoich poddanych. Naszły go nagle skrupuły, że mu przeszkadza, zwłaszcza że miał poruszyć drażliwą kwestię. Zahir nigdy nie wspominał o swoim byłym małżeństwie – i trudno mu się dziwić. Zapłacił wysoką cenę za przeciwstawienie się ojcu i poślubienie kobiety pochodzącej z odmiennego kręgu kulturowego, która w dodatku okazała się niegodna takiego poświęcenia.
– No, słucham – ponaglił go zniecierpliwiony Zahir. – Za pół godziny mam ważne spotkanie.
– Chodzi o twoją byłą żonę! – wyrzucił z siebie Akram. – Jest teraz na ulicach naszej stolicy i przynosi ci wstyd!
Zahir zesztywniał i zacisnął usta.
– O czym ty mówisz?
– Sapphira kręci reklamę telewizyjną dla firmy kosmetycznej – wyjaśnił Akram oskarżycielskim tonem.
– Tutaj? W Marabanie? – spytał Zahir z gniewnym niedowierzaniem.
– Powiedział mi o tym Wakil, nasz były ochroniarz. Nie wierzył własnym oczom, kiedy ją rozpoznał. Całe szczęście, że ojciec nie oznajmił poddanym o waszym małżeństwie! Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mu za to wdzięczny.
Zahira zdumiało, że była żona śmiała postawić stopę na jego ziemi. W przypływie gniewu i goryczy zerwał się znowu z fotela. Od rozwodu usiłował zapomnieć o tym nieudanym małżeństwie. Lecz nie było to łatwe, ponieważ Sapphira została światowej sławy modelką i widywał jej zdjęcia w niezliczonych czasopismach, a kiedyś nawet na olbrzymim bilboardzie przy londyńskim Times Square. Prawdę mówiąc, przed pięcioma laty stał się łatwym łupem dla tej przebiegłej naciągaczki, Sapphiry Marshall. Zahir wówczas w wieku dwudziestu pięciu lat wskutek twardego wychowania przez ojca nie znał jeszcze seksu ani świata Zachodu i tamtejszych kobiet. Jednak przynajmniej próbował uratować ich małżeństwo. Natomiast Sapphira nie podjęła najmniejszego wysiłku, by pomóc w rozwiązaniu ich problemów. Starał się za wszelką cenę ją zatrzymać, lecz ona nie chciała być dłużej jego żoną i w istocie nie mogła nawet znieść tego, by jej dotykał.
Zachowałem się jak głupiec, pomyślał teraz cynicznie. Szybko pojął powód dziwacznego zachowania żony. Poślubiła go tylko dla jego olbrzymiego majątku, by natychmiast się z nim rozwieść i uzyskać sowitą rekompensatę finansową. Jak się okazało, ożenił się z kobietą zimną i wyrachowaną, która nie tylko go oskubała, lecz także postawiła w kłopotliwym położeniu wobec ojca. Ona natomiast odniosła z tej sytuacji wyłącznie korzyści. Na tę myśl gniewnie zacisnął zęby. Obecnie miał już doświadczenie z kobietami i gdyby dopiero teraz poznał Sapphirę, wiedziałby, jak sobie z nią poradzić.
– Przykro mi – wymamrotał Akram, przerywając napiętą ciszę. – Pomyślałem, że powinieneś się o tym dowiedzieć.
– Rozwiodłem się z nią pięć lat temu – rzekł szorstko Zahir. – Dlaczego miałbym się przejmować tym, co robi?
– Ponieważ swoją obecnością w Marabanie sprawia kłopot. Co będzie, kiedy dziennikarze wywęszą, że to twoja była żona? Ona widocznie nie ma wstydu ani sumienia, skoro przyjechała tutaj kręcić tę idiotyczną reklamę!
– Jestem ci wdzięczny, że mnie powiadomiłeś, ale czego ode mnie oczekujesz?
– Wyrzuć z kraju ją i jej ekipę filmową! – odpowiedział bez wahania Akram.
– Bracie, wciąż jesteś młody i porywczy – rzekł sucho Zahir. – Paparazzi i tak podążą za nią wszędzie. Poza tym wyobraź sobie konsekwencje deportowania sławnej modelki. Dlaczego miałbym rozbudzać zainteresowanie światowych mediów sprawą, która na szczęście została już dawno pogrzebana?
Po wyjściu Akrama Zahir odbył kilka rozmów telefonicznych, które wprawiłyby młodszego brata w zdumienie. Wbrew swemu trzeźwemu rozsądkowi chciał wykorzystać okazję ponownego ujrzenia Sapphiry. Czy powodowały nim resztki dawnej namiętności, czy po prostu zwykła ciekawość? Przecież rozważał już znalezienie sobie drugiej żony. W każdym razie nie żywił złudzeń co do prawdziwego charakteru Sapphiry, a życie, jakie wiodła od rozwodu, świadczyło, że się nie mylił. Wiedział, że aktualnie jest związana z Cameronem McDonaldem, cenionym szkockim fotografem dzikiej przyrody. I zapewne nie ma problemów z sypianiem z nim, pomyślał z furią.
Saffy posłusznie zwróciła rozgrzaną twarz w kierunku strumienia powietrza z wentylatora, tak by jej bujne jasne włosy spłynęły kaskadą na ramiona. Na jej pięknej twarzy nie odbił się nawet cień narastającej irytacji. W pracy zawsze zachowywała pełny profesjonalizm. Wiedziała jednak, że za chwilę trzeba będzie kolejny raz nałożyć makijaż, który w tym piekielnym upale niemal natychmiast się rozpływał, a ochrona znów przerwie filmowanie, by odsunąć napierający tłum podekscytowanych widzów. Pomysł nakręcenia w Marabanie reklamy serii kosmetyków firmy Pustynny Lód okazał się fatalnym błędem. W tym zacofanym kraju brakowało udogodnień, do jakich przywykła jej ekipa filmowa.
– Saffy, zrób tę seksowną minę – polecił operator Dylan. – Co się z tobą dzieje?
Natychmiast usłuchała, gdyż za nic nie chciała, by zauważono, że coś psuje jej nastrój. Aby przybrać odpowiedni wyraz twarzy, pomyślała o podniecającej erotycznej fantazji, o której wprawdzie często marzyła, lecz niestety – skonstatowała z goryczą – nigdy nie zdołała jej urzeczywistnić. Jednak kiedy kręci się reklamę kosztującą zleceniodawców tysiące funtów, nie pora na gorzkie refleksje i przywoływanie smutnych wspomnień. Odsunęła je od siebie i skoncentrowała się na obrazie mężczyzny o kruczoczarnych włosach sięgających do szerokich ramion, którego szczupłe, muskularne nagie ciało emanuje zniewalającą pierwotną siłą. W jej wyobrażeniu, jak zawsze, spojrzał na nią wzrokiem pełnym takiego nieskrywanego pożądania, że przeniknął ją zmysłowy dreszcz.
– Tak... właśnie o to chodzi! – wykrzyknął z entuzjazmem Dylan, filmując, podczas gdy Saffy z leniwą swobodą przybierała kolejne kuszące pozy. – Przymknij nieco powieki... świetnie, kochanie, a teraz rozchyl trochę swoje cudowne wargi...
Dopiero po paru minutach Sapphira otrząsnęła się z tej ekscytującej wizji i niechętnie powróciła do teraźniejszości potwornego upału, zgiełku i napierającej ciżby. Wielkie zainteresowanie, jakie budziła, wprawiało ją w zakłopotanie. Ale Dylan był usatysfakcjonowany. Nakręcił takie zdjęcia, jakich pragnął. Rozejrzała się i zobaczyła samochód zaparkowany przy olbrzymiej piaszczystej wydmie, a obok niego sylwetkę mężczyzny w długim burnusie, trzymającego coś, co zalśniło w słońcu.
Zahir przyglądał się byłej żonie przez silną lornetkę. Siedziała na szczycie sterty plastikowych kostek udających lód i wyglądała zachwycająco. Na jej widok ogarnęło go niepokojące podniecenie. Oburzało go jednak, że Sapphira pokazuje się publicznie w Marabanie, odziana tylko w dwa skrawki błękitnego jedwabiu, bynajmniej niekryjące jej wdzięków.
Obserwował facetów z ekipy filmowej, którzy uwijali się usłużnie wokół Sapphiry, oferowali jej napoje i jedzenie oraz zajmowali się fryzurą i makijażem. Zastanawiał się ponuro, z którym z nich ona sypia. Wprawdzie żyje z Cameronem McDonaldem, ale brytyjskie tabloidy pisały, że miała też kilka romansów z innymi mężczyznami. Najwidoczniej wcale nie była wierną kochanką. Oczywiście, Sapphira i Cameron mogli pozostawać w luźnym związku, niewykluczającym innych przygód, jednak Zahir nie akceptował takich układów. On nie sypiał z każdą, nawet już po rozwodzie. Ożeniłem się z dziwką, a co najgorsze, wciąż jej pożądam, pomyślał z posępną irytacją.
Poślubienie Sapphiry było jedynym błędem, jaki popełnił w życiu, i drogo zań zapłacił. Najpierw dwunastoma miesiącami piekła, kiedy usiłował jej nie stracić, a później dosłownie milionami funtów po rozwodzie. Sapphira wykorzystała go i porzuciła, usatysfakcjonowana i znacznie bogatsza niż przed ślubem. Miał pełne prawo czuć się pokrzywdzony. Być może nadeszła pora rewanżu. Saffy, przyjeżdżając wraz z ekipą do Marabanu bez zezwolenia odpowiednich władz, wydała w jego ręce siebie i swoją świetną karierę modelki. Świadomość, że znalazła się na jego łasce, wzbudziła w Zahirze podniecającą fantazję, którą rozkoszował się skrycie od lat. Opuścił lornetkę, tłumiąc kłopotliwy głos rozsądku doradzający, by pohamował tę pierwotną zmysłową reakcję. Teraz będzie między nami inaczej, pomyślał gniewnie. Jestem już innym człowiekiem i tym razem mogę sprawić, że ona mnie zapragnie.
Ta perspektywa wydawała się kusząca. Przez całe dotychczasowe życie Zahir rzadko robił to, czego chciał, gdyż zawsze musiał brać pod uwagę potrzeby innych ludzi. Dlaczego więc nie miałby dla odmiany postawić na pierwszym miejscu własnych pragnień? Sprawdził już, że Sapphira ma za kilka godzin opuścić Maraban, i to jeszcze utwierdziło go w jego zamiarach. Podjął decyzję z taką samą zimną bezwzględnością, a zarazem z zapalczywą, niemal samobójczą determinacją, jakie niegdyś skłoniły go do poślubienia cudzoziemki bez zgody despotycznego ojca. To niepokojące porównanie przemknęło mu przez głowę, lecz odepchnął je od siebie.
Saffy weszła do przyczepy kempingowej, odczuwając ulgę i wdzięczność, że nie musi już wystawiać się na widok publiczny. Zdjęła jedwabną opaskę na włosy, kusą, rozciętą z boku spódniczkę, usunęła z pępka kolczyk ze sztucznym diamentem i włożyła białe płócienne spodnie i niebieski podkoszulek. Za parę godzin będzie w drodze do domu. Nie mogła się już doczekać, kiedy pożegna wątpliwe uroki Marabanu. To ostatnie miejsce, jakie by wybrała, jednak zamieszki społeczne w sąsiednim kraju zmusiły ekipę do zmiany lokalizacji w ostatniej chwili. Z drugiej strony to dobrze, że nie wiedziano o jej przeszłych związkach z Marabanem i Zahirem. Na szczęście epizod jej życia z czasów, zanim stała się sławna, pozostał mroczną, głęboko skrywaną tajemnicą.
A zatem pomimo wszystkiego, co Zahir niegdyś mówił o tym skorumpowanym dziedzicznym władztwie, jednak objął tron i został królem. Zresztą z gazet dowiedziała się, że obywatele Marabanu nie mieli pojęcia, co począć z proponowaną im demokracją, i zamiast tego poparli swego ukochanego bohaterskiego księcia, który niegdyś na czele armii wystąpił w obronie ludu przeciwko terrorowi swojego ojca. Wszędzie widziało się podobizny Zahira. Saffy spostrzegła jedną w hotelowym holu, z ustawionym pod nią wazonem kwiatów niczym w kapliczce. Zahir był człowiekiem honorowym, sprawiedliwym i zapewne został wspaniałym władcą, przyznała niechętnie w duchu. To naprawdę nie fair z jej strony, że czuje do niego urazę o coś, na co nie mógł nic poradzić. Ich małżeństwo było katastrofą i nawet teraz wolała o nim nie myśleć. Zahir złamał jej serce, a potem ją porzucił, gdy nie urodziła mu syna. Właściwie nie powinna go za to nienawidzić, skoro wówczas już od kilku miesięcy nalegała na rozwód. Każdy dokonuje wyborów, musi ponieść ich konsekwencje i nie zawsze kończy się to szczęśliwie.
Ale wiodę udane życie, przekonywała siebie, gdy ochroniarze torowali jej drogę przez tłum gapiów do limuzyny, która odwiezie ją na lotnisko. Czekały ją teraz trzy wspaniałe dni wolności i wypoczynku. W limuzynie z roztargnieniem musnęła palcami płatki kwiatu w przepięknym bukiecie w wazonie. Zastanowiła się przelotnie, skąd się tu wziął. W Londynie zamierzała przede wszystkim spotkać się z siostrami – jedną w ciąży, drugą desperacko pragnącą zajść w ciążę i trzecią jeszcze uczącą się w szkole. Najstarsza Kat rozważała poddanie się leczeniu bezpłodności, a jednocześnie wciąż przeżywała radości małżeństwa zawartego niedawno z rosyjskim miliarderem. Po odbyciu kłopotliwej rozmowy z tym swoim surowym, szczerym do bólu szwagrem Michaiłem Kusnirowiczem Saffy była nim trochę mniej zachwycona. Michaił chciał wiedzieć, dlaczego nie pomogła siostrze, kiedy ta wpadła w poważne długi. No, chwileczkę, pomyślała gniewnie Saffy, Kat nigdy nie wspomniała mi o swoich kłopotach finansowych, a nawet gdyby to zrobiła, nie zdobyłabym takiej sumy w tak krótkim czasie. Już na wczesnym etapie swojej kariery modelki Saffy zaangażowała się we wspieranie afrykańskiej szkoły dla dzieci chorych na AIDS i obecnie żyła wprawdzie wygodnie, lecz wcale nie w luksusie.
Bliźniaczka Saffy, Emmie, zaszła w ciążę. Saffy nie zaskoczyło, że partner jej nie wspiera. Była boleśnie świadoma tego, że siostra jest nieustępliwa i nie przebacza zranienia ani obrazy, a ojciec dziecka zapewne się tego dopuścił. Sama od dawna miała z Emmie pogmatwane, napięte relacje. W istocie zawsze na widok siostry doznawała poczucia winy. W dzieciństwie były ze sobą bardzo blisko, lecz w ciągu ostatnich trudnych dziesięciu lat więzi między nimi się zerwały i nie udało się ich ponownie nawiązać. Saffy nigdy nie przebolała długoletnich cierpień, o jakie przyprawiła siostrę swoim lekkomyślnym postępkiem. Pewnych spraw po prostu nie można przebaczyć, pomyślała ze smutkiem.
W każdym razie Michaił i Kat niewątpliwie wesprą Emmie w jej samotnym macierzyństwie i odrzuciliby ofertę pomocy ze strony jej bliźniaczki. Saffy nie pojmowała tylko, dlaczego siostra ukrywa, kto jest ojcem dziecka. Skrzywiła się na tę myśl. Sama również nie wyjawiła siostrom prawdy o przyczynach krachu swego małżeństwa, jednak miała powody – chociażby to, że zlekceważyła nalegania Kat, aby lepiej poznała Zahira, zanim wyjdzie za niego za mąż. Postąpiłam lekkomyślnie, przyznała kwaśno w duchu. Poślubienie w wieku osiemnastu lat mężczyzny, którego znała zaledwie od kilku miesięcy, było wysoce nierozważne. Niedojrzała, niedoświadczona i idealistyczna jak większość nastolatek, od początku nie radziła sobie z rolą żony w odmiennej kulturze. A Zahir coraz bardziej się od niej oddalał – także dosłownie, gdyż co jakiś czas wyjeżdżał na kilkutygodniowe manewry wojskowe, kiedy najbardziej go potrzebowała. Owszem, popełniła błędy – ale on również!
Usatysfakcjonowana tą konstatacją, wyjrzała przez okno. Pamiętała, że szosa na lotnisko wiedzie przez miasto, toteż zaskoczył ją widok pustyni, urozmaicany jedynie z rzadka głazami lub wielkimi skalnymi formacjami wulkanicznymi.
Nigdy nie pojmowała wrodzonego upodobania Zahira do przebywania na piaszczystych pustkowiach ani nie przywykła do panujących tam upałów i suszy. Dokąd, u licha, ten szofer ją wiezie? Czyżby wybrał inną trasę, by uniknąć miejskich korków? Pochyliła się do przodu i zapukała w dzielącą ich szybę, lecz chociaż pochwyciła we wstecznym lusterku jego spojrzenie, nie zareagował. Nieco zaniepokojona, zastukała mocniej i krzyknęła, żeby się zatrzymał. Co ten głupiec wyprawia? Nie chciała się spóźnić na lot do Londynu.
Jej wzrok padł przelotnie na bukiet w wazonie i dopiero teraz zauważyła dołączoną doń kopertę. Rozerwała ją i wyjęła kartkę z wydrukowanym tekstem:
Z wielką przyjemnością zapraszam Cię do spędzenia u mnie weekendu.
Przyjrzała się z irytacją tej niepodpisanej notce. Kto ją zaprasza, gdzie i po co? Czy to dlatego ten milczący szofer wiezie ją w złym kierunku? Czy jej publiczne pojawienie się w skąpym stroju przykuło uwagę jakiegoś tutejszego jurnego szejka? Może tego mężczyzny, który na wydmach obserwował ją przez lornetkę? Za kogo on ją uważa? Za dziwkę na telefon? Jej niebieskie oczy błysnęły gniewnie. Wykluczone, aby poświęciła swój jedyny wolny weekend na zabawianie kolejnego bogacza, który sądzi, że skoro ona zarabia na życie urodą twarzy i ciała, to łatwo można ją kupić! Koncern kosmetyczny Pustynny Lód chętnie wysyłał ją do towarzyszenia VIP-om, aby reprezentowała jego produkty, i chociaż zawsze stanowczo odrzucała erotyczne propozycje wszystkich tych mężczyzn, tabloidy wyrobiły jej reputację rozpustnej.
Nie ma mowy, żeby spędziła weekend z facetem, którego nawet nie zna! Poszukała w torebce komórki, zamierzając poprosić o pomoc któregoś z kolegów z ekipy, lecz jej nie znalazła. Widocznie odłożyła ją, kiedy przebierała się w przyczepie, a potem zapomniała zabrać. Na wszelki wypadek spróbowała otworzyć drzwi, ale nie zdziwiło jej, że są zamknięte. Zresztą i tak nie zaryzykowałaby wyskoczenia z jadącego samochodu.
Zmusiła się do logicznego rozważenia sytuacji. Mogłaby się uznać za porwaną, lecz to nieprawdopodobne w tym tradycjonalnym, praworządnym kraju. Ponadto żaden Arab nie przyjąłby u siebie nikogo wbrew jego woli.