Zrodzona z ognia. Feniks i Pałac Mrozu
NADZIEJA RODZI SIĘ Z POPIOŁÓW
Dwunastka została Łowczynią i wybrała sobie nowe imię, które odzwierciedla moc jej żywiołu. Brzmi ono: Feniks.
Trzy miesiące po zniszczeniu Hunting Lodge, z Pałacu Mrozu przybywa czarownica – pierwsza od dziesięcioleci. Zdesperowana, błaga Feniks o pomoc: Icegaardowi grozi poważne niebezpieczeństwo. Jeśli upadnie, wraz z nim polegną wszystkie klany Ember…
Feniks i jej przyjaciele: Piąty, Szósty i Siódemka wyruszają na północ. Czeka ich walka z nowymi, przerażającymi potworami. Muszą również znaleźć sposób na pokonanie straszliwego Cieniorytu… Jednak podczas gdy młoda Łowczyni uczy się kontrolować swój dar, w snach zaczyna ją prześladować upiorna postać bez twarzy: Croke.
Feniks będzie musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby ocalić Ember od śmiertelnego niebezpieczeństwa. Możliwe jednak, że cena, jaką przyjdzie jej za to zapłacić, okaże się zbyt wysoka…
ROZDZIAŁ 1
Feniks bolały nogi, gdy tak wspinała się coraz wyżej i wyżej po stopniach tylko z grubsza wykutych w skalnej ścianie. Pomimo wyczerpania rozpierała ją radość. Po raz pierwszy od wielu dni chmury opadły poniżej Skalnej Bariery, nazywanej przez jej mieszkańców Półką, odsłaniając czyste błękitne niebo ponad wioską klanu z gór, w której przebywali Łowcy. W końcu przestało padać i nastała idealna pogoda na polowanie.
– Nigdy nie dotrzemy na szczyt… – jęknął Piąty, wlokąc się za nią wraz z Siódemką i Szóstym.
– Z-zróbmy sobie jeszcze jedną przerwę – wysapała Siódemka.
– Tak! – zawtórował siostrze Szósty, zdyszany tak samo jak ona.
Piąty wydał z siebie westchnienie ulgi.
– Doskonały pomysł, Siódemko.
Gdy Feniks obejrzała się w dół na przyjaciół, spostrzegła, że cała trójka się zatrzymała. Wspierali się ciężko jedno o drugie z włosami mokrymi od potu, pomimo że było chłodno. Przełknęła cisnącą jej się na usta pretensję – dopiero co odpoczywali, a w tym tempie nigdy nie dotrą na szczyt – i zamiast tego skinęła głową.
– W porządku, a więc krótka przerwa – zgodziła się. W sumie miło było złapać oddech.
Siedzący na jej ramieniu Rudas, jej wiewiórka, zamachał radośnie kitą. Jego kasztanowe futerko lśniło w słońcu, a bystre oczka były wpatrzone w coś wysoko nad ich głowami. Feniks sapnęła, wyciągając szyję, żeby również to dojrzeć. Skalna ściana ciągnęła się wysoko w górę nad ich głowami. Wykute w niej schody zawijały to w jedną, to w drugą stronę. Punkt docelowy ich wędrówki znajdował się na samym szczycie, w miejscu, w którym nad urwisko wystawała pomalowana na czerwono platforma. To właśnie stąd startowały – i tu lądowały – lotnie członków klanu gór… I to właśnie tu podobno zadomowił się robak skalny.
Feniks jęknęła cicho; nadal czekała ich długa wspinaczka.
– Nieźle się ustawiłeś – mruknęła do Rudasa. – Ja też bym chciała, żeby ktoś mnie niósł…
W odpowiedzi wiewiórka zaszczebiotała radośnie, bez wątpienia bardzo zadowolona z siebie.
Tymczasem jej opiekunka spojrzała w dół… i szybko tego pożałowała. Pod nimi kłębiły się chmury, przesłaniając im ziemię. Nie widziała stąd nawet Półki, barwnej osady klanu z gór. Żołądek fiknął jej koziołka, więc odwróciła szybko wzrok i skupiła się ponownie na czerwonej plamce w górze.
– Wydaje się już znacznie bliżej – powiedziała do reszty.
Piąty parsknął.
– Ależ z ciebie kłamczucha, Dwunastko!
Ciemne włosy przesłaniały mu zaczerwienioną twarz.
– Jestem teraz Feniks – przypomniała mu z szerokim uśmiechem. – A my z pewnością jesteśmy już bliżej. Chodźcie!
Z ciężkim westchnieniem trójka jej przyjaciół ruszyła w ślad za nią, trzymając się jak najbliżej ściany urwiska. Klan gór nie uznawał lin zabezpieczających, a stromizna zbocza wymagała bezustannej czujności i wprawiała ich w podenerwowanie.
– Czy macie już jakieś pomysły na swoje łowieckie imiona? – spytała Siódemka, oglądając się na Piątego i Szóstego.
Piąty natychmiast się rozpromienił.
– No wiesz? Mam całą listę! – Urwał i rzucił Szóstemu znaczące spojrzenie. – Owszem, kolejną listę.
– Ja mam dla ciebie idealną propozycję! – Szósty wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Papuga!
Feniks parsknęła śmiechem.
– Co takiego? Jak te wrzaskliwe kolorowe ptaki?
Szósty pokiwał głową, nie umiejąc ukryć rozbawienia pomimo wściekłości Piątego.
– Hmm… A m-może raczej Paw? – podsunęła niewinnie Siódemka?
– Jesteście okropni! – poskarżył się Piąty. – Nic podobnego. Myślałem raczej o czymś w stylu… – Urwał na chwilę dla uzyskania bardziej dramatycznego efektu. – Co powiecie na Nocojastrzębia?
Siódemka podchwyciła spojrzenie Feniks, a potem obie szybko odwróciły wzrok, próbując się nie roześmiać.
Szósty pokręcił głową, starając się stłumić zdradliwe drganie kącika ust.
– Brzmi okropnie.
– Serio? – Piąty wzruszył ramionami, podczas gdy cała reszta pokiwała gorliwie głowami. – W porządku. To może Mieczodzierżca?
– Nie
– Pogromca grima?
– Zdecydowanie nie! – Szósty przewrócił oczami. – A poza tym, kiedy to niby pokonałeś grima?
Na wspomnienie o tamtej mrocznej istocie Feniks przeszedł zimny dreszcz. Minęły zaledwie trzy miesiące, odkąd jedna z nich odebrała życie jej mentorce Srebrzystej w Hunting Lodge.
Po twarzy Siódemki również przemknął cień i Feniks zastanowiła się przelotnie, czy jej przyjaciółka również wspomina tamten dzień, w którym została porwana… Czy może bitwę, która się później rozegrała i podczas której Feniks nieumyślnie zniszczyła osadę wybuchem swojej nowo odkrytej mocy.
Odsunęła od siebie te ponure myśli i zmusiła się, żeby się skupić na przerwanej rozmowie.
– Chyba twoja kolej, Szósty – powiedziała, uśmiechając się z przymusem. – Nadal uważam, że pasowałoby do ciebie Kozioł.
– Co takiego? – Przerażenie Szóstego było wręcz komiczne.
– Naprawdę świetnie sobie radzisz podczas wspinaczki. – Feniks z trudem zachowywała kamienną twarz.
– To prawda! – Siódemka uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Zawsze tak było!
Piąty pokiwał z powagą głową.
– Nieźle, Feniks – pochwalił. – Kozioł to mój faworyt.
– W takim razie sam się tak nazwij, jeśli tak ci się podoba – parsknął Szósty.
Czwórka przyjaciół przekomarzała się w ten sposób, wspinając się z mozołem, dopóki godzinę później, dość niespodziewanie, stopnie się nie skończyły. Gdy rozejrzeli się dookoła, ze zdumieniem spostrzegli, że są na szczycie. Powietrze było tu rozrzedzone, a widok rozciągający się z tego miejsca tak piękny, że aż odebrało im mowę. Daleko w dole, aż po horyzont, ciągnął się ocean mlecznobiałych chmur, a z jego pofalowanej powierzchni wynurzały się szczyty górskie o wierzchołkach skrzących się śniegiem.
– Mrozowi niech będą dzięki! – jęknął Piąty, opadając na czworaka.
– O, tak – wydyszał Szósty, nagle sprawiając wrażenie dziwnie zdeterminowanego. – Czy nie powinniśmy przypadkiem powtórzyć sobie wszystkiego, co wiemy o robaku skalnym? – Podał Piątemu dłoń i pomógł mu wstać.
– Elder Siwoszron mówił, że trzy dni temu niemal dorwał jednego z lotniarzy – wtrąciła Feniks.
Lotniarze byli najbardziej szanowaną grupą w klanie gór, tuż po samym przywódcy. Dzięki ręcznie robionym skrzydłom szybowali na ciepłych prądach powietrza, często ostrzegając swój lud o niebezpieczeństwach na długo przed tym, nim te pojawiły się w pobliżu wioski.
– Sądzi, że prawdopodobnie nadal czai się tu gdzieś, na skraju platformy – dodał Piąty, krzywiąc się kwaśno. – Liczę jednak na to, że miał już dość deszczu i się stąd wyprowadził…
– Piąty! – zgromił go Szósty. – Takie zachowanie nie przystoi Łowcy! A już na pewno nie podczas jego pierwszego poważnego polowania…
– Nawet ja mam n-nadzieję, że nadal tu jest – wtrąciła radośnie Siódemka.
– Nie tobie przyjdzie się z nim mierzyć – wymamrotał Piąty.
– A jednak mogę w-wiele się nauczyć. – Siódemka uśmiechnęła się słodko. – Na twoich błędach.
– Hej!
– Nie będzie żadnych błędów – ucięła stanowczo Feniks, prowadząc ich ku czerwonym deskom wystającym nad bezdenną przepaść.
Na ich tyłach wznosiła się niewielka trójkątna konstrukcja: skrzydlata szopa. Jej dwuspadowy dach uformowano na wzór skrzydeł lśniących oślepiającą bielą na tle błękitnego nieba, a wiodące od wejścia schody prowadziły wprost na platformę. Na sam widok czerwonych desek Feniks przechodził dreszcz. Myśl o wejściu na nie, zbliżeniu się do krawędzi platformy, założeniu stelaża z kilku deszczułek z przyczepionymi do nich piórami, a potem skoku w nieznane… Wzdrygnęła się i spróbowała odsunąć od siebie strach.
– Żadnych błędów – mruknęła pod nosem, starając się uspokoić. Rudas pisnął potwierdzająco, radośnie machając kitką.
– Według Magicznego bestiariusza robaki skalne to problem jedynie dla klanu gór, czyż nie? – zagadnął Szósty.
Feniks pokiwała głową, a Piąty westchnął.
– No, dalej, nie krępuj się. Wszyscy wiemy, że znasz go na pamięć…
Feniks uśmiechnęła się szeroko i wyszukała w myśli notkę z Bestiariusza na temat robaków skalnych.
– Robaki skalne to uprzykrzone szkodniki górskie – wyrecytowała. – Czają się na szczycie stromizny, wtapiając się w otoczenie. Przywierają do ziemi i wysuwają ciało poza krawędź urwiska tak, że wydaje się ona położona nawet o dwa metry dalej niż w rzeczywistości. Każdy, kto będzie miał pecha nastąpić na robaka, runie w przepaść na pewną śmierć, padając łupem robaków skalnych, które pożywią się jego truchłem.
– Obrzydliwe – skomentował Piąty, jednak Feniks zignorowała jego uwagę.
– Zaatakowane – ciągnęła – te przykre stworzenia przybierają swą prawdziwą, wielonogą postać. Mają silne szczęki zdolne miażdżyć kości, a ich chłoszczące niczym bicze ogony są pokryte kolcami jadowymi. Należy unikać kontaktu z nimi za wszelką cenę: trucizna powoduje paraliż…
– A jak wyglądają ich statystyki? – spytał Szósty, sprawdzając jednocześnie stan swojego kołczanu.
Feniks wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Poziom agresji: 4/10. Poziom stwarzanego zagrożenia: 6/10. Poziom trudność wyeliminowania: 4/10.
– Pff! – parsknął Piąty. – Trudność pokonania cztery na dziesięć? Mierzyliśmy się ze znacznie gorszymi potworami. Damy radę. – Spojrzał z ukosa na Siódemkę. – Prawda?
Feniks zerknęła na niego, marszcząc czoło. Odkąd odkryli, że Siódemka jest Jasnowidzącą, bezustannie korciło ich, aby wypytywać ją o to, co widzi w przyszłości każdego z nich. Wiedzieli jednak, jak nieswojo dziewczynka czuła się z tego powodu…
Ich przyjaciółka pokręciła powoli głową.
– Niczego nie widziałam, Piąty. P-przykro mi.
Piąty wzruszył ramionami. Starał się sprawiać wrażenie, jakby wcale się nie przejmował.
– A więc chodźmy – powiedział, dobywając miecza. – Czas dać Siódemce lekcję pokazową, jak rozprawiać się z robakiem skalnym.
Stojący obok niego Szósty napiął łuk, a Feniks zdjęła z pleców topory i spojrzała na Rudasa.
– Może zostałbyś tu z Siódemką? – zaproponowała. Siedząca na jej ramieniu wiewiórka zmrużyła ślepka. Nie zamierzała nigdzie się stąd ruszać. – W porządku, jak sobie chcesz – westchnęła Feniks, a potem zawołała do reszty: – Chodźmy zatem!
– Powodzenia! – krzyknęła w ślad za nimi Siódemka, po czym szybko dodała: – N-nie, żebyście go potrzebowali!
Feniks wzięła głęboki oddech i weszła na platformę.
ROZDZIAŁ 2
– Mogli ją pomalować na inny kolor – wymamrotał pod nosem Szósty.
– Taak, trochę krzykliwy, co? – potwierdził Piąty, krzywiąc się kwaśno.
– Dzięki temu lotniarze łatwiej mogą ją dostrzec z wysoka – mruknęła Feniks.
Przed nimi, na tle bezkresnego oceanu błękitu, rozciągała się krwistoczerwona, gładka niczym łupek, platforma z desek.
Dźwięk skrzypienia drewna pod ich stopami sprawił, że żołądek Feniks skurczył się boleśnie. Z rozmysłem skupiła się na trzymanych w dłoniach toporach i ich pokrzepiającym, znajomym ciężarze.
Idący obok niej Piąty zagwizdał cicho pod nosem.
– To niezbyt pocieszające, gdy sobie uzmysłowić, że od ziemi dzielą nas tylko te deski… – bąknął. – Jak wysoko według przywódcy Soar znajduje się ta platforma?
– Lepiej się nad tym nie zastanawiajmy – stwierdził Szósty. Szedł z drugiej strony Feniks i stawiał ostrożnie kolejne kroki.
Od krańca platformy dzieliły ich jakieś trzy metry.
Feniks obrzuciła deski czujnym spojrzeniem w poszukiwaniu jakichś zmian w kolorze lub teksturze drewna. Piąty co pewien czas dźgał swoim mieczem podłoże przed nimi, a Szósty robił to samo przy pomocy strzały.
– Jak na razie ani śladu… – wyszeptał Piąty, kłując czubkiem swojej broni kolejną deskę. Z jego głosu zniknął wszelki ślad rozbawienia; twarz miał zastygłą w wyrazie najwyższego skupienia – każdy jej mięsień był maksymalnie napięty.
Dwa i pół metra do skraju platformy.
Feniks stawiała ostrożnie stopę za stopą; jej pole widzenia wypełniało niekończące się morze czerwieni. Siedzący na jej ramieniu Rudas był nieruchomy i sztywny; on również wpatrywał się w pomalowane deski.
Nieco ponad dwa metry…
Szósty wbił niemal bezszelestnie grot strzały w drewno tuż przed nimi.
Dwa metry…
Feniks próbowała powstrzymać się od chęci odruchowego spoglądania co i rusz ku bezkresnemu błękitowi, który wyjdzie im na spotkanie, jeśli popełnią błąd.
Półtora metra.
Po czole Piątego spłynęła strużka potu.
– Musimy być już blisko – wyszeptał, wysuwając ponownie ostrze przed siebie.
– Tam! – zawołała Feniks, gdy nagle dostrzegła ledwie zauważalną zmianę w fakturze drewna – tak nieznaczną, że łatwo byłoby ją przeoczyć, gdyby ktoś dokładnie się nie przyglądał. Wyciągnęła rękę i złapała Piątego za nadgarstek – na ułamek sekundy przed tym, nim wraził czubek miecza w drewno.
– Tu? – wyszeptał Szósty, po czym po chwili dodał. – Tak! Już widzę!
Jak na komendę przyjaciele cofnęli się o krok. Wydawało się, że od krawędzi platformy dzieli ich jakieś półtora metra, jednak w rzeczywistości stali tuż na jej skraju. Jeszcze jeden krok i spadliby w przepaść.
Otaczającej ich ciszy nie mącił najlżejszy szmer – wydawało się, że nawet wiatr wstrzymał oddech. I wówczas, bez ostrzeżenia, Piąty skoczył naprzód. Jego miecz zanurzył się głęboko w cielsku istoty przyczajonej u jego stóp. Chłopiec odskoczył, gdy ciszę przeszył rozwścieczony ryk.
Ramię w ramię Piąty, Szósty i Feniks cofnęli się kilka kroków, gdy miejsce, w które ugodził Piąty, zaczęło niespodziewanie ulegać zaskakującej metamorfozie, szybko obejmującej sąsiednie deski: podłoże zaczęło falować, wybrzuszać się i skręcać, zmieniała się także jego barwa i tekstura. Chwilę później tuż przed nimi zmaterializowała się istota o szorstkiej, łuskowatej skórze. Łypiąc na nich nienawistnie żółtymi ślepiami, przywarła nisko do ziemi, tężejąc i szykując się do ataku.
– Uwaga! – zawołał Piąty, gdy stwór machnął w ich stronę przypominającym bicz ogonem. Feniks zanurkowała, czując nad głową podmuch powietrza. Rudas, bardzo rozsądnie, wybrał właśnie ten moment, aby skryć się w kołnierzu jej futra.
Robak skalny skoczył na nich, otwierając szeroko paszczę najeżoną zębami śliskimi od zgnilizny; owionął ich jego oddech – tak cuchnący, że Piąty zgiął się wpół, ogarnięty torsjami.
– Uuuch… – stęknął.
To chwilowe rozproszenie uwagi było wszystkim, czego potrzebowała bestia. Jej ogon wystrzelił ponownie naprzód, szybki niczym błyskawica, i przeszyłby Piątego na wylot, gdyby Feniks nie wyskoczyła w powietrze i chlaśnięciem topora nie pozbawiła istoty kilku trujących kolców. Stwór z ogłuszającym skrzekiem cofnął się, brocząc ciemnozieloną posoką z rany na ogonie.
Skok zaniósł Feniks dalej, niż zamierzała, i nagle dziewczynka spostrzegła, że stoi na skraju platformy: wylądowała tuż za stworem, którego cielsko dzieliło ją teraz od przyjaciół.
– Nie cofaj się! – krzyknął Szósty; twarz miał kredowobiałą.
Feniks zacisnęła zęby, tłumiąc cisnącą jej się na usta odpowiedź i zmuszając się do skupienia uwagi na stojącej przed nią bestii. Gdzieś na obrzeżach jej umysłu rozbłysła iskra poirytowania i z rosnącym przerażeniem Łowczyni zdała sobie sprawę z tego, że jej moc zaczyna się budzić.
Nie, nie, nie, tylko nie to!
Poprawiła chwyt na toporach i wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić… jednak było już za późno. Czuła ciepło rozprzestrzeniające się po jej ciele, kumulujące i przenikające jej członki. Zaczynał w niej narastać żar pulsujący wraz z każdym uderzeniem serca i żądający uwolnienia.
W najgorszym momencie z możliwych.
Robak skalny wodził wzrokiem od jednego Łowcy do drugiego, oceniając ich i wybierając sobie najłatwiejszy cel.
Feniks próbowała oddychać głęboko, spokojnie, aby rozproszyć ogień. Zazwyczaj, gdy jej moc się budziła, szukała jakiegoś ustronnego miejsca, w którym mogłaby zamknąć oczy i wyciszyć się przez kilka minut. Teraz jednak nie było o tym mowy… A ogień wydawał się doskonale to wiedzieć. Z każdą chwilą silniejszy, wzbierał w niej, dopóki nie poczuła w dłoniach nieprzyjemnego mrowienia, a czoła nie zrosił jej pot.
– No dalej, robaczku! – wycedził Piąty przez zaciśnięte zęby, wycofując się wraz z Szóstym w próbie odciągnięcia stwora od Feniks i zapewnienia przyjaciółce nieco więcej przestrzeni. – To nas chcesz dorwać!
Przez chwilę wyglądało, że to zadziała. Bestia zrobiła krok w stronę chłopców, ale nagle odwróciła się do Feniks; liczne nogi stwora zmieniły się w rozmazaną plamę, gdy zraniony ogon wyprysnął naprzód, próbując podciąć nogi Łowczyni.
Feniks zareagowała ułamek sekundy za późno; uwagę miała podzieloną między stwora a ogień, który szukał ujścia. Zdecydowanym, wyprowadzonym z góry ciosem udało jej się wprawdzie odciąć resztę ogona, a następnie kopnąć rozpędzoną, szarżującą na nią bestię, ale źle wymierzyła i cielsko robaka skalnego uderzyło z impetem w jej kolana.
– Nie! – Feniks usłyszała krzyk Siódemki.
Nieskończenie ospale, jakby w zwolnionym tempie, poczuła, że traci równowagę i zaczyna lecieć w tył, młócąc szaleńczo ramionami. Pole jej widzenia wypełniło niebo i wraz z robakiem skalnym potoczyła się na skraj platformy.
ROZDZIAŁ 3
– Feniks! – krzyknął Szósty.
Łowczyni z całej siły skręciła ciało w powietrzu i opuściła topór, tnąc przez ogon bestii i drewno na samej krawędzi platformy. Chwilę później zsuwała się już z niej, rozpaczliwie wierzgając w poszukiwaniu oparcia dla stóp, podczas gdy jej ciało zwisało nad przepaścią wypełnioną skłębionymi obłokami.
Ogień w jej wnętrzu zniknął zgaszony powodzią lodowatego strachu. Trzymała się na platformie tylko dzięki wbitemu w nią toporowi. Serce waliło jej jak młotem, a spływający z czoła pot szczypał w oczy, gdy z całych sił zaciskała palce na rękojeści broni. Obok niej z hukiem wylądował robak skalny i Feniks poczuła, jak przy akompaniamencie przerażającego trzasku ostrze jej topora zaczyna wysuwać się z desek.