Zrodzona z ognia. Starling i Grota Światła
Po wstrząsającej bitwie o Icegaard Feniks i jej przyjaciele dołączają do Łowców zdesperowani, aby zjednoczyć zwaśnione klany, zanim ich wróg, Mistrz, zaatakuje Ember.
Ich jedyną nadzieję na zwycięstwo skrywa Grota Światła i ukryta w niej legendarna broń… ale znajduje się ona na terytorium goblinów, w przerażającej mrocznej strefie podziemnych jaskiń. Podczas poszukiwania sposobu na uratowanie ich świata bohaterowie będą musieli stawić czoła nieznanym, nowym i śmiertelnie niebezpiecznym stworzeniom.
Gdy zbliża się ostateczne, decydujące starcie, Feniks walczy zaciekle o bezpieczeństwo przyjaciół zdeterminowana, aby już nigdy nie stracić nikogo z bliskich jej sercu osób. Ale Mistrz jest okrutniejszy i potężniejszy, niż mogłaby przypuszczać nawet w najśmielszych snach, a gdy jej przeszłość i teraźniejszość ścierają się ze sobą, będzie musiała dokonać niewyobrażalnie trudnych wyborów i poświęcić wszystko, co jej drogie, aby go pokonać.
Fragment tekstu
Rozdział 1
Feniks zanurzyła obolałe stopy w chłodnej toni jeziora Ilara. To była pierwsza chwila, którą miała dla siebie od wielu dni, a w tym miejscu, z dala od zgiełku pływającego targu, było tak spokojnie, że wręcz idyllicznie. W nieruchomej tafli odbijał się błękit zimowego nieba, a z brzegu nad okolicą czuwał Wielki Bór.
Jednak emocje Feniks dalekie były od otaczającej ją sielanki.
– Nie powinno nas tu być, Rudasie – mruknęła, wypowiadając na głos myśli, które bezustannie tłukły się jej po głowie przez ostatni tydzień. Wiewiórka tuliła się do jej policzka, na wpół zaplątana w gęste, ciemne włosy dziewczyny. Nagle woda wokół obolałych stóp wydała się Feniks zbyt zimna i wynurzyła je z niej gwałtownie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. – Powinniśmy byli pomaszerować na północ, aby odbić Szóstego z rąk Wiktorii i Mistrza. I odnaleźć Siódemkę. Elder Siwoszron się mylił.
Zacisnęła dłonie w pięści, tłumiąc ogień, który wzbierał w niej wraz z narastającym gniewem. Dlaczego mu się nie postawiła? Dlaczego nie nalegała, aby wysłał Łowców do Icegaardu na poszukiwania jej przyjaciół?
– Głupi staruch z tego Siwoszrona, co? – Nagle zza jej pleców dobiegł czyjś chrapliwy głos.
Feniks odwróciła się jak użądlona i z przerażeniem zobaczyła, że Elder stoi tuż za nią – trzciny stłumiły jego kroki, więc nie słyszała, że nadchodzi.
– Ja…
Siwoszron zbył ją machnięciem ręki. Ku jej zaskoczeniu usiadł obok niej, a wiązki sitowia zatrzeszczały pod jego ciężarem. Pływający targ nie był naturalną wyspą – wzniesiono go na olbrzymiej drewnianej tratwie usłanej wieloma warstwami trzcin, tworzącej coś w rodzaju zbitego, ale sprężystego podłoża o barwie spłowiałej żółci, wydzielającego silny zapach mokrej słomy. Było to jedyne neutralne terytorium w Ember – i miejsce, w którym klany mogły bezpiecznie ze sobą handlować. Jako że tratwa nie była na uwięzi, mogła swobodnie dryfować po jeziorze wraz z wiatrem.
Ciemne oczy Siwoszrona spoczęły na pokrytych pęcherzami piętach Feniks.
– Na twoim miejscu obłożyłbym je czyśćcem leśnym. Młode stopy z trudem znoszą długi marsz.
Feniks stłumiła parsknięcie. Łowcy dopiero co przenieśli się tu z wioski zwanej Półką, siedziby klanu z gór. Określenie „długi marsz” nie oddawało w pełni tego, przez co przeszli – i to dosłownie: w tydzień przemierzyli dystans, którego pokonanie w normalnym tempie powinno potrwać trzy. Całe ciało miała obolałe.
– Czyli – zagaił Siwoszron – uważasz, że postąpiłem źle?
Feniks przygryzła wargę, po czym się wyprostowała i skinęła głową.
– A ty, co byś zrobiła na moim miejscu?
– Wysłałabym nas na północ – odparła bez wahania.
Siwoszron skinął głową, wpatrując się w lśniące kształty małych rybek przemykających tuż pod powierzchnią wody.
– Poprowadziłabyś Łowców do Mistrza, przed którym ledwo uciekłaś? Do istoty, która zniszczyła Icegaard, uśmierciła wszystkie czarownice oprócz Zenith i swojego goblińskiego maga? Przeprowadziłbyś ich przez Lodowe Pustkowia bez prowiantu i sprzętu, oczekując, że stawią czoła armii stworzeń, jakich nie widziano od czasów Mrocznej Wojny?
Poczucie winy i gniew walczyły w Feniks zajadle.
– Tak.
– Na wściekłe wieczorniki! – Głos Siwoszrona był jak smagnięcie bicza i zaniepokojony Rudas z piskiem dał nura w futra Feniks. – Jeśli jesteś gotowa poświęcić tak wiele, aby odzyskać Szóstego i Siódemkę, to może zacznijmy od tego, że nie powinnaś była ich tam zostawiać!
Feniks pokiwała sztywno głową, wstrzymując oddech, żeby się nie rozpłakać. Ostatnio często jej się to zdarzało.
Siedzący obok niej Siwoszron przesunął ze znużeniem dłonią po twarzy.
– Oboje wiemy, że Siódemka nie mogłaby przetrwać…
– Ona nie zginęła! – zawołała Feniks. – To niemożliwe! Była tam, zanim otworzył się portal prowadzący do Półki. Ona… – Feniks urwała, gdy głos uwiązł jej w ściśniętym gardle. Zwinęła dłonie w pięści – tak mocno, że poczuła, jak paznokcie wbijają jej się w ich miękkie wnętrza. Rudas przytulił się do niej, a jego ciepło dodało jej otuchy.
– Nie przeszła przez portal, Feniks. Sądzisz, że przetrwałaby sama na Lodowych Pustkowiach? Bez jedzenia? Bez broni? – Potrząsnął głową i zacisnął usta w wąską linię. – Szanse Szóstego na przetrwanie też wyglądają marnie, jeśli mam być szczery. Wiem. Wspomniałaś, że Mistrz go do czegoś potrzebuje, ale on nie wygląda mi na takiego, który dba o więźniów.
Feniks się skrzywiła, ale Elder mówił dalej, zacisnąwszy dłonie w pięści:
– Musisz odpuścić, Feniks. Zwykle tak nie mówię – to nie w stylu Łowców. Ale wieści, które przynieśliście z Icegaardu… Cóż, to wszystko zmienia. Mistrz zebrał armię i do Ember nadciąga wojna. Wygląda na to, że już niedługo będziemy musieli stanąć do walki. My, Łowcy, przygotowując klany, zadecydujemy, czy przetrwają, czy nie. Czy sami przetrwamy.
Feniks bliżej przyciągnęła do siebie kolana i mocniej objęła je rękami.
– Musieliśmy tu przybyć – ciągnął tymczasem Elder. – Pływający targ to jedyny neutralny teren w Ember, jedyne miejsce, w którym mogłem zebrać przywódców klanów, ostrzec ich przed tym, co nadchodzi, spróbować stworzyć z nas wszystkich coś na kształt armii. – Spojrzał na Feniks, a potem ponownie odwrócił wzrok. – Przybędą tu dziś wieczorem. Do tej pory świetnie ci szło trzymanie swoich mocy w ukryciu. Staraj się to robić dalej. Nie chcemy ich wystraszyć.
– To nie powinien być problem. – Podniosła na niego wzrok, kiedy wstał, by odejść. – Czy dasz radę to zrobić? – spytała cicho, poważnie. – Dasz radę choć raz namówić klany, żeby ze sobą współdziałały?
„Choć raz”. To określenie nie oddawało w pełni ogromu zadania, które czekało Siwoszrona – plemiona nie zjednoczyły się od wieków i uczyniły z darzenia się wzajemną nienawiścią praktycznie coś na kształt pieczołowicie pielęgnowanego hobby.
Elder wpatrywał się w wodę.
– Muszę to zrobić. Jeśli się nie zjednoczymy, Mistrz i jego armia wyeliminują klany jeden po drugim. A jeśli spróbują mu stawić czoła samotnie, nie mają szans. Bez nich zaś – my też nie.
Feniks nigdy nie widziała go tak bladym i ponurym. Przeszedł ją dreszcz, a jej ramiona pokryła gęsia skórka.
Elder odszedł, a Feniks patrzyła, jak jego plecy znikają pośród niskich budynków o ścianach splecionych z trzciny i krzątających się wokół nich ludzi. W punkcie, w którym zniknął, pojawiły się dwie postacie bardzo różniące się od siebie: wysoki, ciemnowłosy chłopiec o brązowych oczach i ogromny kamienny pies o czerwonawym umaszczeniu, obaj idący szybkim, stanowczym krokiem w jej stronę.
– Tu jesteś! – zawołał Pies, merdając ogonem, gdy do niej dotarli. – Szukaliśmy cię.
– Słyszałaś już? – zapytał Cierń, przysiadając obok niej. – Dziś wieczorem mają się zjawić przywódcy!
– Siwoszron właśnie mi powiedział. – Feniks stłumiła uśmiech cisnący jej się na usta na widok lekkiego rozczarowania malującego się na twarzy Piątego – „nie, Ciernia” – poprawiła się w myślach. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiła się do jego nowego imienia.
Pies wydał z siebie pełne zaskoczenia szczeknięcie.
– Oczywiście, że przekazał ci wieści osobiście – westchnął Cierń. – Kiedy znudzi ci się to specjalne traktowanie, nie krępuj się – chętnie się z tobą zamienię.
Wbrew sobie Feniks się uśmiechnęła.
– Rozważę to.
Przez chwilę przyjaciele siedzieli w ciszy pełnej życzliwości i wzajemnego zrozumienia, obserwując, jak lekka bryza burzy powierzchnię wody.
– Jak myślisz, gdzie oni są? – spytał nagle Cierń. Z jego głosu zniknął wcześniejszy kpiarski ton. Było oczywiste, o kim mówi – miał na myśli Szóstego i Siódemkę. Jedno z nich zostało zabrane przez Mistrza, a drugie zaginęło w tajemniczy sposób. Samo myślenie o tym bolało tak bardzo, że ledwie byli w stanie to znieść.
Feniks z trudem przełknęła ślinę, zanim odparła:
– Przypuszczam, że Szósty jest tam, gdzie Mistrz. Z Crokiem i Wiktorią… i ich armią. Prawdopodobnie maszeruje w kierunku Ember.
– Nie odważyłby się zrobić czegoś tak nudnego, jak umrzeć, prawda? – Cierniowi załamał się głos. – Wie, że nigdy bym mu tego nie wybaczył.
– Mistrz powiedział, że go potrzebuje – przypomniał im łagodnie Pies. – Musimy założyć, że wiąże się to z utrzymaniem Szóstego przy życiu.
Feniks wzięła Ciernia pod rękę, pragnąc uspokoić w ten sposób zarówno jego, jak i siebie.
– A co z Siódemką? – zapytał chłopiec.
Łowczyni w milczeniu skubała spłaszczone trzciny, na których siedziała. W ciągu minionego tygodnia rozmawiali o tym już setki razy.
– Siwoszron uważa, że ona nie żyje.
– Wygląda na to, że jest dziś w wyśmienitym nastroju – mruknął Cierń.
– Są trzy możliwości – powiedział stanowczo Pies. – Pierwsza: przeszła przez portal, ale nie dotarła do Półki…
– Zenith twierdzi, że to niemożliwe. – Feniks weszła mu w słowo.
– Po drugie – ciągnął Strażnik niezrażony – coś uniemożliwiło jej pójście za nami – Zamilkł, marszcząc czoło. – Aczkolwiek nie widziałem w pobliżu naszego obozowiska nic, co mogłoby ją powstrzymać.
– A jeśli jednak coś tam było? – wyszeptała Feniks. – Świeciuch albo… albo… – urwała, przełykając strach. Gdyby w pobliżu portalu znajdowało się jakieś mroczne stworzenie i Siódemka musiałaby mu stawić czoła sama… Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Siódemka nie była wojowniczką.
– I opcja trzecia – podjął tymczasem Pies. – Nie chciała tu z nami przyjść. Celowo została w tyle.
W tym momencie ich rozmowa na ten temat zawsze utykała w martwym punkcie – zbyt bolesna, by ją kontynuować. Czy Siódemka z rozmysłem zdecydowała się zostać na Pustkowiach? Czy zrobiła to, aby uratować swojego brata, Szóstego? A może wolała po prostu pozostać z nim, uwięziona, zamiast zostawić go samego na pastwę losu?
Twarz Ciernia zrobiła się kredowobiała, a trzewia Feniks skręciły się od poczucia winy. Jeszcze nigdy nie widziała Psa tak przygnębionego. Czy Siódemka zrobiła to, co wszyscy powinni byli zrobić tamtego dnia? Zasada była prosta: Łowcy nigdy nie zostawiają członków swojej drużyny. A oni to zrobili: zostawili Szóstego. Kiedy Wiktoria go schwytała, wydawało się, że nie mają wyboru. Ale może… Być może…
Zamknęła oczy; żal nagle stał się zbyt silny, wręcz obezwładniający.
– Przepraszam – wyszeptała.
Zerwał się zimny wiatr – jego podmuch wzburzył toń jeziora i uniósł ze sobą jej słowa w dal.
Rozdział 2
Siódemka była wyczerpana – znużona do cna dziwnym, nieznanym jej dotąd rodzajem zmęczenia. Miała wrażenie, jakby jej ciało rozpadało się na kawałki; jakby nie należało już do niej.
Ostatnie kilka tygodni było najtrudniejszymi w jej życiu. Tak wiele kłamstw, tyle udawania, przytłaczające poczucie winy wywołane tym, że wiedziała, co się wydarzy, a mimo to trzymała język za zębami. Powinna już do tego przywyknąć, ale nic nie mogło jej przygotować na tak druzgocące doznania, jakimi były upadek Icegaardu, utrata brata i porzucenie przyjaciół. Od zawsze czuła się osamotniona, ale nigdy tak samotna jak teraz.
Powrót pieszo do Icegaardu zajął jej trzy dni. Trzy dni wypełnione przestworem zabójczej nicości Lodowych Pustkowi, niekończącego się lodu pod niskim, ołowianym niebem. Trzy dni przerażenia, zastanawiania się, czy mroczna armia wciąż stoi przed wyłamanymi wrotami Pałacu Mrozu i czy Siódemka zobaczy jeszcze kiedyś swojego brata. Zanadto bała się spojrzeć na jego Ścieżki, aby się tego dowiedzieć.
Była tchórzem.
Kiedy w końcu dotarła do Icegaardu, jego strzaskane podwoje zwisały smętnie z zawiasów; w środku było śmiertelnie cicho i kompletnie pusto. Jezioro wciąż trwało zamarznięte, a kolorowe ryby tkwiły uwięzione pod lodową taflą. Drzewo Ucztowania nadal wznosiło się nad nim, lecz jego liście zbrązowiały i się poskręcały. Pałac Mrozu był martwy. Potwory zniknęły, ale Szósty również. Na myśl o tym Siódemka poczuła zarówno ulgę, jak i smutek.
„Spójrz na jego Ścieżki. Spójrz na nie!”
Nie mogła się jednak do tego zmusić. Wiedziała już, że jedynym sposobem na odzyskanie brata będzie pokonanie Mistrza. I właśnie to zamierzała zrobić.
Ostrożnie pozwoliła, aby zaklęcie Woalu przestało działać, przygotowana na wypowiedzenie obronnego słowa w cichomowie na wypadek, gdyby Pałac Mrozu okazał się nie tak opustoszały, na jaki wyglądał.
Nic się jednak nie wydarzyło, więc po chwili wahania ruszyła przez zamarznięte jezioro do podstawy Drzewa Ucztowania i zaczęła wspinać się po okalających je krętych schodach. Jeszcze kilka dni temu lodowe korytarze lśniły własnym blaskiem. Teraz potrzebowała czaroświatła, aby dostrzec coś w mroku. Pięła się coraz wyżej i wyżej, aż znalazła się w pokoju, który dzieliła wcześniej z Feniks. Zanurkowała do środka, starając się nie patrzeć na porzucone rzeczy przyjaciółki i nie zwracać uwagi na to, jak dziwnie duszne jest tu powietrze, w którym nadal wisiało echo wypowiadanych przez nią kłamstw.
Trzy książki leżały dokładnie tam, gdzie je zostawiła, i odetchnęła z ulgą, podnosząc je z podłogi. Jedną z nich był niezbyt opasły tom zatytułowany Nomadyczna czarownica: Praktyczne zaklęcia dla przetrwania; drugim tomik mniej więcej wielkości i wagi cegły, zatytułowany Magiya boyowa, trzecim wspaniała kolekcja map, z których jedna przedstawiała Ember. Siódemka przycisnęła cenne foliały mocno do piersi i pospiesznie opuściła pokój. Cisza panująca w korytarzach była przytłaczająca. Jakże tęskniła za bratem i przyjaciółmi! Świat bez nich wydawał się stanowczo za duży i zbyt milczący.
U stóp Drzewa Ucztowania odnalazła rzadko używaną klapę ukrytą pośród jego korzeni i otworzyła ją mocnym szarpnięciem. Skrywała ona schody prowadzące w dół, w ciemność. Dziewczyna zatrzymała się na ich skraju, biorąc głęboki oddech.
„Dasz radę” – upomniała się stanowczo w myślach.
Schody były wąskie, pokryte lodem i zdradliwe. Szła powoli, a odległy szum fal stawał się z każdą chwilą coraz głośniejszy, aż wreszcie stanęła w jaskini wykutej w zamarzniętym klifie pod Icegaardem. Trzy z otaczających ją ścian były z lodu, ale czwarta otwierała się na przestwór wzburzonego, szarego oceanu. Stroma rampa prowadziła od brzegu w dół i znikała pośród fal. Co jakiś czas chciwy jęzor którejś z nich, szczególnie dużej, wspinał się po podłożu i obmywał dno jaskini. Woda nigdy jednak nie docierała do leżących w bezładzie łodzi, stert takielunku i kłębów linki wędkarskiej, zrzuconych w głębi groty.
Pomimo ponurych okoliczności podekscytowanie Siódemki wzrosło. Na zewnątrz słońce chyliło się już ku zachodowi. Było za późno, żeby wyruszyć w drogę, ale zrobiła wszystko, aby być gotowa do wypłynięcia o świcie. Pierwsze trzy łodzie, które obejrzała, okazały się nienaruszone – lecz nie były tym, czego szukała. Dopiero gdy słońce ucałowało horyzont i kiedy światło nabrało barwy głębokiego złota, znalazła to, co widziała w swoich snach.
Łódź wyglądała, jakby leżała na boku od tysiąca lat. W którymś momencie otaczający ją lód częściowo stopniał, a następnie uformował się na nowo, więc tkwiła mocno w mroźnym uścisku Icegaardu. Ale nie było wątpliwości, z czym Siódemka ma do czynienia. Serce zabiło jej mocniej, gdy usunęła otaczające kadłub przegniłe liny i połamane cebrzyki, a następnie zaczęła wycinać go z plątaniny sieci.
Pod lodem deski były spaczone i pokurczone, a twarz namalowana na dziobie – zniszczona przez upływ czasu. Oczy ocienione długimi rzęsami i dumny nos. Usta wykrzywione w grymasie…
Minęło kilka chwil, zanim Siódemka zdołała opanować drżenie rąk i uspokoić kołaczące szaleńczo serce na tyle, aby mogła zacząć ostrożnie odłupywać lód.
Niebo roziskrzyło się już gwiazdami, gdy uwolniła łódź, a jej podekscytowanie wzrosło do rozgorączkowania. Ból, zwątpienie i cierpienie zniknęły bez śladu, gdy ujrzała ją w pełnej krasie i zaczęła ją bacznie lustrować. To, że łódź była wrakiem, nie ulegało wątpliwości, ale to, co widziała w Ścieżkach, napełniło ją nadzieją.
Siódemka przytknęła do kciuka czubek sztyletu i napierała nim na opuszkę, dopóki spod ostrza nie trysnęła jasna strużka krwi. Wówczas, biorąc głęboki oddech, aby stłumić dudnienie serca, przycisnęła go do wyrzeźbionych ust statku.
– N-nazywam się Siódemka – wyszeptała drżącym głosem.
Kiedy powieki łodzi się uniosły, odsłoniły oczy srebrzyste niczym księżyc, a zęby malowidła zalśniły bielą, ostre jak połamane kości. Dziewczyna szybko cofnęła rękę.
Przez chwilę mierzyły się w ciszy wzrokiem: ona i łódź.
– Czy mnie słyszysz? – zapytała Siódemka, krzywiąc się w duchu na dźwięk własnego drżącego głosu.
Łódź zamrugała.
– Świetnie. – Z ust Siódemki wydarło się mimowolne westchnienie. Ulga, jaką niosła ze sobą możliwość porozmawiania z kimś innym niż ona sama, była wręcz niewyobrażalna. – Czy p-potrafisz mówić?
Jej umysł zalała fala słów i obrazów.
TŁUSTE RYBY WIELORYBY ROZDZIERANY TŁUSZCZ
CHRUPAĆ GORĄCA SŁONA KREW
Siódemka zachwiała się lekko, zaczerpując gwałtownie tchu pod wpływem szokującej mieszanki dźwięków i wizji. Tego się nie spodziewała. Łódź czekała tymczasem i obserwowała ją uważnie.
Dziewczyna rozważała przez chwilę w myśli to, co zobaczyła i usłyszała.
– Jesteś głodna – domyśliła się w końcu.
Łódź mrugnęła.
Siódemka skinęła głową, omiatając wzrokiem oświetlony księżycowym blaskiem otaczający ją bałagan – plątaninę sieci i składowisko sprzętu rybackiego.
– Zobaczmy, co da się na to zaradzić.